czwartek, 22 września 2016

Dziewczyna z pociągu - recenzja

Tytuł: Dziewczyna z pociągu
Tytuł oryginalny: The Girl on the Train
Autor: Paula Hawkins
Liczba stron: 338
Wydawnictwo: Świat Książki
Gatunek: thriller, sensacja, kryminał

Dziewczyna z pociągu to z pewnością jedna z lepszych książek, jakie czytałam. Cała akcja skupia się na jednym punkcie i wszystkie wydarzenia i inne elementy się z tym punktem wiążą. Dzięki temu powieść stanowi logiczną całość i nic nie jest w niej zbędne.

Pociąg Rachel

Mamy tu 3 bohaterki, z których punktów widzenia prowadzona jest narracja: Rachel, Megan i Anna. Pierwsza z nich wydaje mi się najważniejsza. To ona opisuje większość wydarzeń i właściwie to ją poznajemy najlepiej. Często byłam zdziwiona jej zachowaniem i nie rozumiałam, czemu postępuje tak a nie inaczej. Dopiero pod koniec książki poznajemy wszystkie jej obawy (koszmary, kompleksy, złe przeżycia?), które częściowo uzasadniają jej zachowanie. 

Rachel ma problemy z alkoholem i nie może zapomnieć o swoim byłym mężu. Za jej depresję odpowiada coś głębszego, ale i tak nie rozumiem, dlaczego cały czas żyje przeszłością i odrzuca szanse na powrót do stanu sprzed załamania. Z jednej strony nie lubi tego, jaka się stała, a z drugiej w żaden sposób nie stara się tego zmienić. Jest jedną z tych osób, które istnieją i nie wnoszą niczego do życia innych. Jednak sama (na siłę) próbuje stworzyć dla siebie obraz idealnego życia - dlatego codziennie, jeżdżąc pociągiem, obserwuje młode małżeństwo. Wyobraża sobie, że są parą idealną, ale ta wizja załamuje się, kiedy kobieta znika. Wtedy Rachel stara się rozwiązać zagadkę jak jakiś detektyw-amator. Wtrąca się w sprawy innych, żeby zapomnieć o swoich problemach.

O Megan nie będę się rozpisywać - obraz jej postaci lepiej wykreować samodzielnie. To po prostu kobieta, która potrzebuje (i szuka) pomocy w naprawdę wielu miejscach, ale nigdzie jej nie otrzymuje. Anna nie wyróżnia się niczym. Może nie jest aż tak szara jak Rachel, ale też nie tak zagadkowa jak Megan. Z tej trójki to ją polubiłam najmniej. Złe zachowania Megan i Rachel wynikają z ich problemów albo przykrych zdarzeń z przeszłości. A Anna po prostu postępuje złośliwie, taki ma charakter. Uważam też, że jest słaba. Taka odważna wydaje się na co dzień, a gdy pojawia się naprawdę trudna sytuacja, nie umie jej stawić czoła.

Dziewczyna z pociągu ma swoją premierę 7.10.2016. Na pewno wybiorę się na ten film, to jedna z produkcji, których nie mogę przegapić. Obsada według mnie (prawie) idealnie pasuje do bohaterów z książki,a rzadko się zdarza, żeby aż tak do siebie pasowali. Co do książki - na pewno jest warta polecenia. Ja się nie zawiodłam. Na pewno kiedyś znów ją przeczytam i będę polecać ją wszystkim osobom, jakie znam.

środa, 3 sierpnia 2016

Spotlight- recenzja

Witam wszystkich serdecznie, mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze o moim blogu (niestety, ja zapomniałam). Naprawdę bardzo długo nic nie dodawałam, a to przez brak czasu, chęci, natłok obowiązków i wiele innych spraw. Po co to tłumaczyć? Na pewno każdy z Was wie, jak to jest. W wakacje chciałabym nadrobić zaległości i wrócić do pisania recenzji. Oby tym razem udało mi się robić to regularnie. No więc zaczynamy :)

Tytuł: Spotlight
Tytuł oryginalny: Spotlight
Gatunek: dramat
Reżyseria: Tom McCarthy
Czas trwania: 2 godziny 8 minut
Premiera w Polsce: 5 lutego 2016
Aktorzy: Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Liev Schreiber, John Slattery, Brian d'Arcy James, Stanley Tucci

Spotlight to film chwalony przez wiele, wiele osób. Jako jedna z jego zalet najczęściej wymieniany jest rewelacyjnie napisany scenariusz. Dlatego też był najmocniejszym kandydatem do tegorocznych Oscarów. Otrzymał 2 statuetki - za najlepszy film oraz za najlepiej napisany scenariusz.

W filmie poznajemy dziennikarzy z grupy Spotlight. Ich zespół charakteryzuje się tym, że bardzo dokładnie bada wybrane sprawy. Każdej sensacji poświęcają długi okres czasu, aby dowiedzieć się o niej wszystkiego, aż po najdrobniejsze szczegóły. Dlatego widzimy, że szykuje się coś wielkiego, kiedy grupa podejmuje się sprawy pedofilii w Kościele.

Małymi krokami do celu

Wszystko zaczyna się dość zwyczajnie, tak jakby chodziło tylko o pojedynczy przypadek. Ktoś usłyszał o tragedii, która miała miejsce w małej parafii, opisał to w gazecie i sprawa trafiła do szuflady. Nikt się już nią nie interesował. Jednak w redakcji pojawia się Marty Baron (Liev Schreiber) i to właśnie dzięki niemu zatuszowany skandal ma szansę ujrzeć światło dzienne. 
W Spotlight bohaterowie odkrywają po jednym elemencie układanki. Stopniowo, powoli i dokładnie, aż wreszcie poznają całą historię (która, swoją drogą, okazuje się być kilkadziesiąt razy bardziej rozbudowana niż zakładano). Jeden "trop" prowadzi do kolejnego, do następnego i tak dalej. W końcu cel śledztwa też się zmienia. Zamiast opisać jednego księdza, który nie został ukarany, to gazeta ma zamiar oskarżyć cały Kościół.


Film wciąga już od pierwszej minuty, po prostu nie możemy się od niego oderwać. Jest w nim bardzo dużo dialogów, ale wszystkie są jasne i przejrzyste. Bohaterowie są błyskotliwi i zdeterminowani. Jedyna wada to ich liczba. Zbyt dużo nazwisk, zbyt dużo osób i myślę, że każdemu ciężko jest się w tym zorientować. Nawet jeśli mocno się skupimy na filmie i uważnie będziemy śledzić wydarzenia, nie jest powiedziane, że się nie zgubimy.


Świetna obsada wykonała swoje zadanie rewelacyjnie. Najbardziej polubiłam Mike'a (Mark Ruffalo) i Sache (Rachel McAdams). Mike naprawdę imponuje swoją wytrwałością. Trochę to wygląda, jakby to on wykonywał całą "brudną robotę" za zespół. Jeśli trzeba kogoś gdzieś wysłać do trudnego zadania, z pewnością będzie to Mike. Ale on to lubi, właśnie zdobywanie nowych informacji, szukanie i przekonywanie ludzi dają mu satysfakcję. Z kolei Sacha jest rozsądna i dokładnie wykonuje swoją pracę. Właściwie trafiła jej się ciężka część, bo musiała rozmawiać z ofiarami, poszkodowanymi a także z samymi księżmi. I wykonała to bardzo dobrze, ma świetne podejście do innych ludzi. Wydaje się taka ludzka i ciepła, na pewno polubiła ją znaczna część osób, które oglądały Spotlight.

Spotlight to niesamowity film. Od pierwszej do ostatniej minuty coś się dzieje. Cały czas dochodzą nowe nazwiska, informacje, poszlaki. Absolutnie nie można się na nim nudzić, to niewykonalne. Główny wątek nieco ulega zmianie (oczywiście na lepsze), która przekształca działania bohaterów w coś wielkiego. Jak dla mnie świetny
Moja ocena to 9/10.

sobota, 30 kwietnia 2016

Lśnienie - recenzja rewelacyjnego horroru

Tytuł: Lśnienie
Tytuł oryginalny: The Shining
Autor: Stephen King
Kontynuacja: Doktor Sen
Liczba stron: 520
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Gatunek: horror

Lśnienie, czyli, można powiedzieć, pozycja obowiązkowa dla fanów Stephena Kinga. Jest to także pierwszy horror, jaki czytałam. Sięgnęłam od razu po pozycję z górnej półki i pod żadnym względem się nie zawiodłam.
Właściwie ta książka była dla mnie wytchnieniem, bo strasznie się w nią wciągnęłam. Przez ostatnie kilka miesięcy nie miałam czasu, więc czytałam tylko lektury, a dodatkowe powieści zajmowały mi często ponad miesiąc. A Lśnienie skończyłam w ciągu zaledwie czterech dni.

Panorama - nawiedzony hotel

Każdy zetknął się kiedyś z nazwiskiem Jacka Torrance'a (główny bohater Lśnienia). Jack rozpoczyna pracę w luksusowym hotelu położonym w malowniczym miejscu w górach. Musi spędzić z rodziną całą zimę w Panoramie i dbać o hotel oraz opiekować się nim. To jego zadanie - nie dopuścić, żeby ten ogromny budynek w jakikolwiek sposób został uszkodzony. Okazuje się jednak, że zamiast chronić hotel, Jack powinien zatroszczyć się o swoich bliskich. Panorama zgotowała im wiele niespodzianek.

Wszyscy mamy jakieś swoje konkretne wyobrażenie ducha. W Lśnieniu musimy jednak je porzucić. Tutaj duchy nie tyle straszą, co wpływają na bohaterów, a to nie jest rola, z którą nam się od razu kojarzą. Cała rodzina widzi, że Panorama źle na nich działa i objawia się to na wiele sposobów. Hotel (i jego mieszkańcy) chce dostać w swoje ręce Danny'ego - syna Jacka i Wendy. Wykorzystuje do tego postać ojca, budząc jego dawne nałogi i skłaniając do agresji. Za tym wszystkim stoi tajemnicze Redrum, które objawia się Danny'emu w wizjach i snach.

W książkach Stephena Kinga często występuje jakiś absurdalny element. Przynajmniej ja tak uważam. W Lśnieniu są nim żywopłoty. One mi kompletnie nie pasują ani do atmosfery, ani jako element paranormalny, ani nawet jako część historii hotelu. Dla mnie po prostu lepiej by było zastąpić je czymś innym, inną opowieścią lub przedmiotem. Jednak pojawianie się takich specyficznych elementów to cecha charakterystyczna dla tego autora i wyróżnia ona jego powieści.

Ważne pytanie: czy się bałam? Momentami tak; starałam się jak najbardziej wciągnąć w każdą straszną scenę. Jednak według mnie bardziej liczą się przemiany w psychice Jacka i to na nich się najbardziej skupiłam. Bardzo realistycznie pokazane są odczucia bohaterów, ich wątpliwości, podejrzenia, obawy i emocje. Wraz z ich przybyciem do Panoramy możemy zauważyć, jak tajemnicza siła hotelu zmienia ich tok myślenia i nimi manipuluje. Są tylko i wyłącznie pionkami.

Na pewno kiedyś wrócę do Lśnienia, bo to jedna z książek, którą można czytać, pomimo że zna się zakończenie. Mój pierwszy horror Stephena Kinga zachęcił mnie do przeczytania kolejnych i wkrótce to zrobię.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Fantastyczna czwórka - recenzja

Tytuł: Fantastyczna czwórka
Tytuł oryginalny: Fantastic Four
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Josh Trank
Czas trwania: 1 godzina 46 minut
Premiera w Polsce: 14 sierpnia 2015
Aktorzy: Miles Teller, Michael B. Jordan, Kate Mara, Jamie Bell, Toby Kebbell, Red E. Cathey

Dokładnie to, czego się obawiałam

Nie ma sensu ukrywać, że byłam od początku negatywnie nastawiona do tego filmu. Po co miałabym to przed Wami zatajać? Ostatnio produkcje Marvela wydają mi się coraz gorsze i to nawet nie jest kwestia tego, że mój gust się zmienił, ale te filmy po prostu robią się coraz słabsze.
Nastoletni Reed Richars konstruuje wraz z najlepszym przyjacielem teleporter. Urządzenie nie dość, że potrafi przenieść materię z punktu A do punktu B, to jeszcze umie ją sprawdzić z powrotem. Prototyp udało im się zbudować, gdy byli dziećmi. I nagle okazuje się, że na konkursie naukowym obecni są wybitni naukowcy pracujący akurat nad takim urządzeniem, jakie zbudował Reed. Cóż za zbieg okoliczności, prawda? I jeszcze dodatkowo zauważają oni, że nastolatek dokonał czegoś, nad czym oni głowią się od bardzo długiego czasu - umie teleportowane przedmioty przywołać z powrotem do siebie. Oczywiście, proponują mu oni pracę, on ją przyjmuje, a następnie wraz z zespołem wyszkolonych naukowców rozpoczyna badania nad "czymś większym". 


Tak właściwie, to bardzo często śmiałam się na tym filmie, a już szczególnie, jak bohaterowie przenosili się na nieznaną planetę. To po prostu było komiczne, bo najpierw się odurzyli, a później powiedzieli sobie coś w stylu "Jak to? My nie damy rady?", no i teleportowali się. Wszystko cudownie, ale to było tak lekkomyślne, że dziwię się, iż dorośli, wykształceni ludzie wpadli w ogóle na coś takiego. No ale (prawie) szczęśliwie wrócili na Ziemię, jednak ta podróż ściągnęła na nich niezbyt przyjemne konsekwencje. Każdy, kto brał udział w tym zamieszaniu, zyskał specjalne supermoce, których w żaden sposób nie mógł się pozbyć. Chyba najciekawsze otrzymała Sue, bo potrafiła stać się niewidzialna i mogła o wiele bardziej wykorzystywać swój mózg niż zwyczajny człowiek.


Jak oglądałam Fantastyczną czwórkę, film podzielił się w mojej głowie na trzy etapy: przed podróżą, na nieznanej planecie i po powrocie na Ziemię. Żaden etap nie był specjalnie interesujący. Nawet nie chodzi o to, że film jest przewidywalny, ale po prostu nudny. Nijaka fabuła nie potrafi zaciekawić widza i zatrzymać przy telewizorze, nie pozwalając oderwać oczu od ekranu. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, bo byłam na to przygotowana. Kolejny raz nie umiem zaakceptować tych absurdalnych stron filmu albo chociaż przymknąć na nie oka. 


Ten film zwyczajnie jest słaby. Podejrzewam, że większość osób, które go oglądały, też tak uważają, a nawet nie potrafią uzasadnić swojego zdania - to się po prostu czuje. Życzę Marvelowi, żeby trochę zmienił wizerunek swoich bohaterów, a na pewno ich produkcje będzie oglądać więcej osób, a przynajmniej odniosą większe sukcesy.
Moja ocena to 3/10. Przykro mi, że oceniłam tak nisko.

wtorek, 22 marca 2016

Do utraty sił - recenzja

Tytuł: Do utraty sił
Tytuł oryginalny: Southpaw
Gatunek: dramat, sportowy
Reżyseria: Antoine Fuqua
Czas trwania: 2 godziny 3 minuty
Premiera w Polsce: 11 września 2015
Aktorzy: Jake Gyllenhaal, Rachel McAdams, Forest Whitaker, Oona Laurence, 50 Cent, Naomi Harris

Prawdziwa walka poza ringiem

Ten, kto oglądał zwiastun, wie już właściwie, o czym film opowiada. Jednak, mimo że wiemy, co się stanie i jesteśmy w stanie się do tego mentalnie przygotować, i tak wydarzenia nas w pewien sposób zaskakują, a na pewno wzbudzają wiele emocji.
Billy Hope (Jake Gyllenhaal) osiąga same sukcesy w boksie, a to za sprawą wsparcia swojej rodziny - żony Maureen (Raczel McAdams) i córki Leili (Oona Laurence). Bokser dla tych dwóch kobiet poświęciłby wszystko. To właśnie dla nich wygrywa wszystkie walki i stara się osiągać coraz lepsze wyniki, aby zapewnić im wszystkie luksusy. Jednak nie wytrzymuje psychicznie po śmierci żony. Po prostu załamuje się - przegrywa walki, zadłuża się, wpada w nałogi, staje się agresywny i nie zajmuje się córką. Nie robi nic poza rozpaczaniem. I w końcu jego depresja doprowadza do tego, że sąd odbiera mu dziecko.
Fabuła w filmie jest, według mnie, dość przewidywalna, ale wcale to nie przeszkadza. Możliwe, że, jeśli byłoby pełno zwrotów akcji, widz odebrałby gorzej tę produkcję, bo nie zwracałby uwagi na szczegóły. W tym przypadku to duża zaleta, że film nie jest skomplikowany. Wielką gwiazdą okazał się Jake Gyllenhaal, którego nominacja do Oscara wydawała mi się pewna (dlatego musiałam jakoś przetrwać szok, który się u mnie pojawił, kiedy zobaczyłam ostateczną listę nominacji). Billy Hope ewidentnie gubi się w tym, co robi i "budzi się" dopiero, kiedy już niewiele może zdziałać. Jednak wciąż walczy, tak jak na ringu, a może nawet lepiej.
Podziwiam postawę głównego bohatera - to, że nie załamał się, pomimo krytycznej sytuacji. Na jego miejscu ja chyba utraciłabym już nadzieję, a on wciąż wierzył w szczęśliwe zakończenie. Zawieszony bokser musiał zacząć swoją karierę od początku. Właściwie z dnia na dzień stracił wszystko. Znalazł się praktycznie na ulicy i podjął pracę, którą uważał za zdecydowanie zbyt marną dla jego osoby. Najtrudniejszym momentem dla niego było chyba właśnie podjęcie owej pracy, bo musiał wtedy zapomnieć o swojej "dumie". Żadna praca nie hańbi, ale Billy miał co do tego inne zdanie. 
Kolejną gwiazdą filmu jest Forest Whitaker jako Tick Wills, drugi trener Billy'ego. Bez niego wątpię, że bokserowi udałoby się wrócić do normalnego stanu. Właściciel siłowni wspierał naszego głównego bohatera, dał mu pracę, dobre rady i przede wszystkim prawdę. Niewiele osób by się na to zdobyło, a właśnie bolesna prawda była tym, czego Billy potrzebował po śmierci żony, by odbić się od dna. Dzięki niemu zobaczył swoje błędy i je naprawił, więc też to za jego sprawą ułożył swoje życie na nowo. Dodatkowo Tick stał się mentorem Billy'ego - jedyną osobą, która motywowała go do dalszego działania i wspierała w tym, co robił. 
Jak dla mnie Do utraty sił to jeden z lepszych filmów, jakie obejrzałam w zeszłym roku. Przedstawia piękną i wzruszającą historię, która niemalże cały czas trzyma nas w napięciu. Dodatkowo muzyka stworzona przez Eminema jest rewelacyjna; na mnie zrobiła bardzo dobre wrażenie. Nie ma sensu więcej mówić - po prostu obejrzyjcie ten film, a sami się przekonacie, jaki jest świetny.
Moja ocena to 9/10.

niedziela, 14 lutego 2016

Coś o mnie cz.9 - Zapowiada się dobry rok

Od kilku miesięcy jestem strasznie zabiegana i jakoś cały ten mój wolny czas (jeśli gdzieś już uda się go zauważyć) mi ucieka, nawet nie wiem jak. Doszło mi sporo nowych obowiązków i zazwyczaj wracam do domu, załatwiam wszystko, co muszę danego dnia i później nie mam już siły (też trochę chęci), żeby czytać albo coś oglądać. Kiedy to się zmieni? Zabieram się już od listopada, żeby wziąć się w garść, ale z marnym skutkiem. I jeszcze na dodatek mniej więcej od października nie czytałam praktycznie żadnej książki, którą sama bym sobie wybrała, te obowiązki.
Ostatnio jednak przepełnia mnie takie czyste, szczere szczęście, jak tylko sobie myślę o wszystkich premierach, które - mam nadzieję - będę miała okazję zobaczyć w tym roku. I jeszcze cały czas czuję to przyjemne podekscytowanie w oczekiwaniu na rozdanie Oscarów. (Nie)stety z książek ostatnio mam ochotę czytać tylko Pieśń lodu i ognia i te krótkie pozycje, ale cały czas staram się zmieniać i urozmaicać, żeby nie popaść w rutynę.

Styczeń
Mimo że już minął, to warto wspomnieć o ważnych premierach. Na początku Big short i wiele nominacji do Oscara, Joy z rewelacyjną Jennifer Lawrence oraz Creed: Narodziny legendy, czyli wielki powrót Sylvestra Stallone. W połowie miesiąca premiera Nienawistnej ósemki, a zakończenie Zjawą i Czasem próby. Dużo w styczniu się działo.

Luty
Na początku premiera Spotlight, filmu nominowanego do Oscara. 12 lutego, tuż przed Walentynkami, na wielkim ekranie pojawia się Deadpool - chyba najbardziej wyczekiwana produkcja Marvela w tym roku. Następny z nominacją to Brooklyn, który wchodzi do kin tego samego dnia co Ave, Cezar!.  Zwiastun tego drugiego tak bardzo mi się podoba, że chyba nie mogłabym sobie go odpuścić, a do tego ma on rewelacyjną obsadę, przynajmniej dla mnie. I pod koniec lutego kolejny film z nominacją - Pokój.

Marzec
Dopiero 18 marca jest premiera czegoś, co mnie chociaż trochę interesuje - Niezgodna: Wierna. Wiele się po tym filmie nie spodziewam, ale go obejrzę, skoro już i tak czytałam książkę. Zazwyczaj nie jestem sobą, gdy nie obejrzę ekranizacji powieści, która mi się podobała. W przypadku Niezgodnej te adaptacje są dość słabe (jak teraz większość filmów młodzieżowych), ale, jakie by one nie były, i tak wiele osób je ogląda. Na początku marca jeszcze ma swoją premierę Carol. Wybrałabym się na to, głównie dzięki dwóm dość ważnym nominacjom, ale nie wiem czy ta produkcja przypadłaby mi do gustu. Tematyka mi się nie podoba, ale klimat, który w filmie panuje, może mnie nawet skusić.

W ciągu trzech pierwszych miesięcy tego roku już widzimy, że jest wiele ciekawych filmów, na które można się wybrać. Później też oczywiście można znaleźć coś dla siebie, ale teraz będą promowane najbardziej te, które mają szansę na Oscara. I to właśnie główny powód, który sprawia, że tyle możemy przez te kilka miesięcy obejrzeć.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Nienawistna ósemka - recenzja

Tytuł: Nienawistna ósemka
Tytuł oryginalny: The Hateful Eight
Gatunek: western
Reżyseria: Quentin Tarantino
Czas trwania: 2 godziny 47 minut
Premiera w Polsce: 15 stycznia 2016
Aktorzy: Samuel L. Jackson, Kurt Russel, Jennifer Jason Leigh, Walton Goggins, Demian Bichir, Tim Roth, Michael Madsen, Bruce Dern, James Parks

Mocne rozpoczęcie roku
To właśnie pierwszy film, jaki obejrzałam w 2016. Powiem szczerze - liczę na to, że po każdej premierze będę chociaż w takim stopniu zadowolona jak po Nienawistnej ósemce. 
Już od początku nakręciłam się na ósemki i ciągle ich szukałam w tym filmie - nawet, jeśli nie dało się do tylu doliczyć, ja i tak próbowałam. Dlatego też od pierwszej minuty czekałam, aż pojawi się wreszcie komplet bohaterów - wierzyłam, że dopiero wtedy ten film się rozkręci. I przez to byłam przez pewien czas zdezorientowana, bo pojawiło się aż dziewięć osób (nie na długo). Ogólnie całość podzielona została na sześć rozdziałów (nie osiem, niestety; nic nie jest idealne) i pojawiają się one w kolejności chronologicznej. Tylko przedostatni pokazuje to, co wydarzyło się wcześniej.
Do Pasmanterii Minnie trafiają: dwaj łowcy głów, poszukiwana kobieta, szeryf Red Rock, Meksykanin, kat, tajemniczy kowboj i generał. Wszyscy zmierzali do Red Rock, ale zatrzymała ich śnieżyca. Najchętniej nie spędzaliby w swoim towarzystwie nawet chwili, ale są do tego zmuszeni, bo nikt nie jest w stanie chociaż opuścić Pasmanterii, a co dopiero wyruszyć w dalszą podróż. Tak więc zostają w zajeździe i zajmują się wzajemnym oskarżaniem. Każdy z nich wie, że nie może zaufać towarzyszom, więc automatycznie we wszystkich widzą swoich wrogów. W pewnym momencie tworzy się sojusz, który rozdziela dwie grupy - ludzi, którzy chcą dostarczyć Daisy Domergue (Jennifer Jason Leigh) do Red Rock, by jej wymierzyć sprawiedliwość i tych, którzy mają zamiar pomóc tej kobiecie w ucieczce. Tylko pytanie: kto rzeczywiście współpracuje z Daisy?
Przez cały film zajmowałam się zgadywaniem, kto pomaga Daisy i w jaki sposób cała historia się skończy. Można powiedzieć, że nie pomyliłam się aż tak bardzo, ale w sumie jest to dość ogólne określenie. W każdym razie bardzo podoba mi się fabuła - cała opowieść jest dobrze przemyślana, dokładnie zaplanowana i świetnie zagrana. Wszystko, co mówią bohaterowie, po prostu wciąga widza. Ale wiadomo, że nawet najlepsza fabuła nie wystarczy na zapewnienie produkcji sukcesu. Gra aktorów w Nienawistnej ósemce zadziwia i zachwyca. W takim filmie bardzo się to liczy, bo bez niej całość wypadłaby bardzo słabo. Tutaj najważniejszą rolę grają właśnie takie rzeczy jak aktorzy i muzyka.
Od strony technicznej filmowi także niewiele można zarzucić. Nienawistna ósemka jest nietypowa. Oczywiście zawdzięcza to niepowtarzalnemu stylowi Quentina Tarantino, ale na dużą pochwałę zasługuje także muzyka Ennio Morricone'a (która wciąż zdobywa nagrody). Momentami miałam wrażenie, że to, co dzieje się na ekranie, robi się już groteskowe i przesadzone, ale z tym trzeba się liczyć przy produkcjach tego reżysera. 
Nienawistna ósemka to dobry, godny polecenia film. Warto się na niego wybrać, ale musi trafić w Wasz gust, bo nie uda się go polubić 'na siłę'. Nie ma sensu go oglądać, jeśli nie jesteście pewni (i przygotowani), że chcecie to zrobić. Mnie się podobał i to jedyna pewna rzecz, którą mogę stwierdzić.
Moja ocena to 8/10.
© Agata | WS.