środa, 30 grudnia 2015

W śnieżną noc - recenzja

Tytuł: W śnieżną noc
Tytuł oryginalny: Let It Snow
Autor: Lauren Myracle, John Green, Maureen Johnson
Liczba stron: 312
Wydawnictwo: Bukowy Las
Gatunek: młodzieżowe

Trzy różne historie, ale jednak się łączą

Bardzo długo czekałam, aby przeczytać tę książkę, bo prawie rok. Przyjaciółka powiedziała mi, że jeśli przeczytam ją nie w okresie świątecznym, będę tego żałować. I faktycznie, miała rację.

Książka ma niewiele ponad 300 stron i dzieli się na trzy opowiadania - Podróż Wigilijna, Bożonarodzeniowy Cud Pomponowy i Święta Patronka Świnek. Wszystkie mi się bardzo podobały, ale chyba najlepsze było to ostatnie. Oczywiście, każde opowiada o miłości i przedstawia historię, która rozegrała się podczas świąt. Bohaterką pierwszego jest nastoletnia Jubilatka (tak, to jej imię), która wyrusza pociągiem do dziadków, bo jej rodzice zostali aresztowani za kłótnię w sklepie. Przez największą śnieżycę ostatnich lat jej pociąg utyka w zaspie, a ona musi poradzić sobie sama w nieznanym miasteczku. 
W drugim poznajemy trójkę przyjaciół - JP, Tobina i Diuk (a właściwie Angie). Ci wyruszają "na pomoc" czternastu cheerleaderkom, które jechały tym samym pociągiem, co Jubilatka, ale zatrzymały się w Waffle House, aby czekać na koniec awarii w cieple, a nie w zimnym pociągu. W ostatnim główną bohaterką jest nastoletnia Addie, była dziewczyna Jeba (który także jechał tym pechowym pociągiem). Każdy z bohaterów zmierza w innym kierunku, mają do załatwienia całkowicie różne sprawy, a jednak wszystkie ich działania finalnie sprowadzają ich do centrum Gracetown.

Im dalej czytamy, tym lepiej widzimy, że opowiadania się ze sobą łączą. W ostatnim jest już to bardzo mocno widoczne. A zakończenie książki już w ogóle jest cudowne. Po przeczytaniu W śnieżną noc zastanawiam się nad znalezieniem innych książek, które pozornie się od siebie różnią, ale jednak są ze sobą połączone. Po tej powieści taka cecha wydaje mi się jeszcze ciekawsza. 
Tak się rozpływam nad zaletami, bo po prostu bardzo podobały mi się te trzy opowiadania. Od dawna już potrzebowałam czegoś lekkiego i zabawnego, książki, która pozwoli mi się odprężyć. I jeszcze bardzo przyjemna atmosfera panująca w opowiadaniach nałożyła się na świąteczny klimat, co sprawiło, że moje zdanie o W śnieżną noc jest jeszcze lepsze. Zdecydowanie polecam, uważam, że to książka dla wszystkich. Pospieszcie się z przeczytaniem jej, a na pewno się nie zawiedziecie.

niedziela, 27 grudnia 2015

Ród Stark - Gra o tron

Pewnie zastanawialiście się, w jaki sposób zamierzam pisać o Pieśni lodu i ognia. Chciałabym "rozbić" wstęp do tej sagi na kilka postów, bo one mogą pomóc ludziom, którzy dopiero zagłębiają się w tę historię. Przypomnijcie sobie tylko, jak sami zaczynaliście oglądać lub czytać Grę o tron i jak ciężko było się połapać w tych wszystkich rodach, miejscach, konfliktach i wątkach.

Starkowie idą na pierwszy ogień, bo w Grze o tron (pierwsza część) odgrywają bardzo dużą rolę i pojawiają się chyba najczęściej. Panują na północy Westeros, a ich siedzibą jest Winterfell. Nie będę zagłębiać się w historie poszczególnych rodów, bo byłoby tego za dużo. Starkowie opiekują się Północą od tysięcy lat, w ich żyłach płynie krew Pierwszych Ludzi, więc uważają, że jako jedyni mają słuszne prawo do tych terenów.
Motto tego rodu brzmi: "Zima nadchodzi". Na pewno każdy z Was słyszał kwestię "Winter is coming", więc bez problemu można je skojarzyć ze sobą. Herb Starków to wilkor, czyli zwierzę groźniejsze i dostojniejsze niż zwykły wilk. Ponadto pojawia się on tylko na Północy, więc automatycznie kojarzy się ze Starkami.
Tradycją dla nich jest chowanie zmarłych w krypcie pod zamkiem w Winterfell. Tam spoczywają wszyscy Królowie Północy wraz ze swoimi rodzinami. Ponadto każdy z nich ma wyrzeźbioną własną podobiznę, która strzeże jego kości.


Eddard Ned Stark (w serialu Sean Bean)
Eddard jest jedną z ważniejszych postaci w pierwszej części książki, naprawdę wiele razy się pojawia i miesza plany swoich wrogów. Jako najlepszy przyjaciel króla Roberta Baratheona został mianowany królewskim namiestnikiem. Gdy już przyjął tę funkcję, starał się patrzeć na dobro wszystkich ludzi i sprawić, by każdy był szczęśliwy. Jak wiadomo, takiego zadania po prostu nie da się wykonać, ale Ned chociaż się starał. Najbardziej liczył się dla niego honor, nie potrafiłby go splamić zdradą, ale jego wrogowie widzieli, że tak samo ważną rolę odgrywa dla niego rodzina i często wykorzystywali ten słaby punkt. Ned pomógł królowi zdobyć tron, ale później się usunął i zaszył w Winterfell, nie mieszając się w sprawy Królestwa. Miał siostrę Lyannę i braci Benjena oraz Brandona. Benjen służył w Nocnej Straży.
Catelyn Cat Stark z rodu Tully (Michelle Fairley)
Catelyn pochodzi z rodu Tullych, którzy władają w Riverrun. Lord Hoster Tully chciał wydać córkę za brata Eddarda - Brandona - ale plan ten nie doszedł do skutku, więc musiała poślubić Neda. Razem mają pięcioro dzieci - Robba, Brana, Rickona, Sansę i Aryę. Cat co chwilę jest wystawiana na ciężkie próby, ale radzi sobie z nimi i wykorzystuje swoją odwagę, aby dalej walczyć.
Jon Snow (Kit Harington)
Jon Snow jest bękartem Neda Starka, czyli dzieckiem z nieprawego łoża. Jest niewiele młodszy od Robba. Można powiedzieć, że ludzie traktują go szczególnie, bo doświadcza wielu luksusów, jak żaden inny bękart. Największą skazą w jego życiu jest chyba brak szacunku innych - nie biorą go na poważnie, a Catelyn w ogóle go nie akceptuje i nawet tego nie ukrywa. Największym pragnieniem Jona jest wstąpić do Nocnej Straży i do końca życia służyć na murze. Jego wuj Benjen Stark (brat Neda) pomaga mu w wypełnieniu tego marzenia i zabiera go ze sobą na Mur. 
Robb Stark (Richard Madden)
Robb jest najstarszym dzieckiem Neda i Cat. Wydaje mi się, że na początku książki miał 14 (lub 15) lat. Już w takim wieku musiał stać się dorosły, bo spadł na niego obowiązek rządzenia Winterfell, gdy Ned opuścił rodzinę, aby zostać królewskim namiestnikiem. W kolejnych tomach widzę, że te obowiązki spadły na niego zdecydowanie za wcześnie. Uważa się przez to za doświadczonego, mądrego wojownika. Nie słucha żadnych rad, tylko jego zdanie się dla niego liczy i wiele razy postępuje bardzo lekkomyślnie.
Sansa Stark (Sophie Turner)
Sansa jest bardzo delikatna i krucha, więc jest bardzo poniewierana i sama nawet nie wie, co się z nią dzieje. Ma zostać wydana za Joffreya Baratheona, następcę króla i bardzo podoba jej się opcja życia jako cudowna królowa. Gdy przyjeżdża z ojcem na dwór, jej życie powoli zamienia się w koszmar, a to wszystko za sprawą Joffreya i jego matki. Sansa przyjęła taktykę: jeśli nie rzucam się w oczy, jest dobrze. Tego też cały czas się trzyma, za bardzo boi się o swoje życie. Na dodatek jest strasznie naiwna, potrafi uwierzyć nawet w najbardziej nierealne rzeczy. 

Brandon Stark (Isaac Hempstead-Wright)
Tutaj niewielki spoiler - Bran ulega poważnemu wypadkowi, przez który już nigdy nie będzie chodził. Dla niego to tragedia - nie może polować, wspinać się (a robił to świetnie i kochał to), jeździć na koniu, walczyć, a także nie zostanie nigdy prawdziwym rycerzem. To smutne, że czeka go taki los, ale na szczęście udało mu się nie załamać i żyć dalej. 

Arya Stark (Maisie Williams)
Arya to całkowite przeciwieństwo Sansy. Nie lubi szyć, tańczyć i spiewać, ale kocha jazdę konną, strzelanie z łuku i walkę mieczem. Niestety, niewiele z tych rzeczy może robić, bo przecież "damie nie wypada". Jest bardzo zaradna, o wiele lepiej sobie radzi w życiu niż jej starsza siostra. Potrafi wyjść z każdej sytuacji i nie załamuje się nawet w najgorszych momentach.

Rickon Stark (Art Parkinson)
O Rickonie niewiele mogę powiedzieć. On zaczyna się pojawiać dopiero w Starciu królów i póki co jest jeszcze młody, więc nie odgrywa bardzo ważnej roli.


To chyba najważniejsze informacje o Starkach. O zależnościach między rodami wspomnę, gdy opiszę ich więcej, żeby wszystko pojawiało się w logicznej kolejności. Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, szukajcie informacji bardzo ostrożnie, żeby nie znaleźć zbyt wielu spoilerów - w przypadku Gry o tron można się czegoś nieodpowiedniego dowiedzieć na wiele różnych sposobów (o których nawet sama nie pomyślałam, gdy próbowałam czytać o tej serii w Internecie).

środa, 23 grudnia 2015

Mroczny Rycerz - recenzja książki

Tytuł: Mroczny Rycerz
Tytuł oryginalny: The Dark Knight
Autor: Dennis O'Neil
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Siedmioróg
Gatunek: sensacja, science fiction

 Szybka akcja

Spodziewałam się po tej książce czegoś innego. Zakładałam, że - skoro charaktery w filmie są perfekcyjnie wykreowane - tutaj będę zachwycona bohaterami. Nie doznałam jednak żadnego szoku, mogę nawet powiedzieć, że postacie nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Czemu? Jak na dość krótką powieść zawiera ona bardzo dużo wydarzeń, które po prostu musiały zostać tu ujęte. Skutkiem tego jest bardzo dynamiczna akcja - jej miejsce zmienia się dosłownie co chwilę, niektóre fragmenty opisują jedynie króciutki moment w jednej części miasta, by potem przejść do kolejnego wątku. Na dodatek autor skupia się na niezbyt ważnych sprawach i tylko wtedy zagłębia się w opisywanie sytuacji. 

Tutaj wszystko dzieje się za szybko. Na dodatek uważam za bezcelowe rozwijanie historii pobocznych postaci. O Jokerze, który na pewno odgrywa bardzo ważną rolę, otrzymujemy o wiele mniej informacji niż o drugoplanowych bohaterach, którzy bez problemu mogliby być wymienieni na innych przez autora. 

Ta książka powstała po filmie, czyli to dość nietypowa sytuacja, a przynajmniej ja się pierwszy raz z taką spotkałam. Na pewno ma to duży wpływ na sposób, w jaki została napisana. Może nie określiłabym, że jest chaotyczna, ale nie podobało mi się, jak autor co chwilę zmieniał miejsce akcji i bohaterów. Przez to nie mogłam się w niej zaczytać. Taka budowa ma też swoje zalety, bo możemy czytać krótkie fragmenty i praktycznie w każdym momencie przestać, ale nie będzie ona pasować ludziom, którzy wyznaczają sobie jakiś konkretny czas na lekturę.

Miałam cichą nadzieję, że zachwyci mnie postać Jokera, ale mocno się na nim zawiodłam. Jest jedynie kawałeczkiem tego filmowego czarnego charakteru. Liczyłam na coś innego. I tak właściwie ta uwaga odnosi się do wszystkich postaci z książki - są troszkę nijakie. Może Bruce Wayne czymś się wyróżnia, ale reszta do mnie kompletnie nie przemawia, w ogóle się nie przywiązałam, a większości nawet nie polubiłam. 

Gdy czytałam Mrocznego Rycerza czułam się podobnie, jak podczas oglądania filmu, tylko tak jakby od innej strony. Tutaj mamy sytuację przedstawioną w nieco inny sposób i zwróconą uwagę na te informacje, które nie zostały rozwinięte w filmie.
Czy polecam tę książkę? Zależy komu. Fabuła wnosi nam niewiele nowych informacji, ale wydaje się całkowicie inna niż ta filmowa. Jeżeli chcesz poznać ten Mrocznego Rycerza dokładniej, raczej nie uda Ci się tego zrobić z tą książką. Wszystko zależy od tego, czego oczekujesz i jak bardzo podobał Ci się film.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Everest - recenzja

Tytuł: Everest
Tytuł oryginalny: Everest
Gatunek: przygodowy, thriller
Reżyseria: Baltasar Kormakur
Czas trwania: 2 godziny 1 minuta
Premiera w Polsce: 18 września 2015
Aktorzy: Jason Clarke, Josh Brolin, Jake Gyllenhaal, John Hawkes, Robin Wright, Emily Watson, Keira Knightley, Sam Worthington

Przyznam, że zależało mi, żeby obejrzeć ten film w kinie, ale mi się to nie udawało. Poszłam na niego właściwie przypadkowo, gdy już zupełnie odpuściłam. Można powiedzieć, że stał się taką "nagrodą pocieszenia", bo nie obejrzałam Marsjanina.

Warto obejrzeć na wielkim ekranie

Myślę, że chcemy zachwycać się efektami specjalnymi, oglądając taki film. Mogłoby się nawet wydawać, że twórcy poprzestaną na zapewnieniu rewelacyjnego obrazu, ale obok tego w poruszający sposób przedstawili bardzo smutną historię.
Najbardziej przygnębiające jest chyba to, że ludzie, którzy wybrali się wtedy zdobyć Mount Everest, realizowali swoje marzenia i pasje. Przykre jest również, iż wydarzyło się to naprawdę. Raczej każdy się spodziewa, że film nie ma pięknego, szczęśliwego zakończenia. Śmierć tych osób pokazuje, jak niebezpieczne są góry, żywioły i jakie ponosimy konsekwencje naszych nieprzemyślanych zachowań.

Główną postacią jest Rob Hall (Jason Clarke). To właśnie on ma wprowadzić himalaistów na największy szczyt świata. Nadzoruje całość wyprawy, odpowiada praktycznie za wszystko. Na początku filmu panuje bardzo pozytywna atmosfera - każdy cieszy się na myśl o największej przygodzie życia. Rob traktuje tę wyprawę z mniejszym entuzjazmem, ponieważ nie jedzie tam pozwiedzać, ale w ramach pracy. Mimo że kocha góry, sądzę, że niezbyt podoba mu się perspektywa spędzenia ponad miesiąca z dala od żony. Zwłaszcza, że na świat ma przyjść jego córeczka. 


Nastrój bohaterów właściwie jest zależny od pogody. Jej gwałtowna zmiana mogłaby przecież zniszczyć plan zdobycia Everestu, nie dziwię się więc, że tak emocjonalnie na te zmiany reagują. Atmosfera robi się coraz bardziej nerwowa z każdą minutą filmu, bo ostatni etap wyprawy zbliża się wielkimi krokami. Każdy oczywiście bardzo chce zdobyć Mount Everest, ale niektórzy nie myślą o tym zbyt poważnie i nie traktują tego w kategoriach rzeczy niebezpiecznych. Uważam, że jedna osoba zginęła przez swoją lekkomyślność. Ten mężczyzna miał silny organizm i był odpowiednio przygotowany do klimatu panującego w wysokich partiach gór, ale trochę się jednak przecenił. Przemęczał się, robił rzeczy ponad jego siły i to sprawiło, że zwyczajnie nie dał rady przy ostatnim etapie zdobywania szczytu. 


Everest to piękny film - to określenie chyba najlepiej oddaje moje wrażenia. Bohaterowie odznaczają się silną wolą, bo dążą do celu, nieważne, co się dzieje. Poświęcają się górom, oddają się im całkowicie i traktują jak drugi dom. Ponadto widzimy poświęcenie oraz braterstwo. W tak niebezpiecznych miejscach jest to szczególnie ważne, bo nasza odpowiedzialność i rozwaga może uratować komuś życie. 
Moja ocena to 8/10.

niedziela, 22 listopada 2015

Kosogłos. Część 2 - recenzja zakończenia Igrzysk Śmierci

Tytuł: Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 2
Tytuł oryginalny: The Hunger Games: Mockingjay Part 2
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Francis Lawrence
Czas trwania: 2 godziny 25 minut
Premiera w Polsce: 20 listopada 2015
Aktorzy: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Julianne Moore, Philip Seymour Hoffman, Willow Shields


Igrzyska śmierci już wszystkim, których znam, się przejadły. Mnie też. Zbyt często widywałam reklamy, ludzi, którzy już się nie mogli doczekać premiery, gadżety i to oczekiwanie na Kosogłosa zamieniło się (w większości przypadków) w obsesję. 
Kosogłos został podzielony na dwie części, mniej więcej w połowie. Według mnie nie wyszło to tym dwóm produkcjom na dobre. Pierwsza część jest nudna. W tej akcji jest więcej, nie zmienia to jednak faktu, że film się dłuży. Trochę też nie podoba mi się połączenie między tymi produkcjami. Rok czekałam, a Kosogłos pojawił się w taki stanie, jakbym go zatrzymała na ten czas. To przypominało gwałtowne przerwanie akcji i byłam zdezorientowana, gdy sens się zaczął.
Mam swoje ulubione momenty, zresztą jak w każdym filmie. Pierwszy to moment egzekucji prezydenta. Po prostu podobało mi się zrealizowanie tego wydarzenia, jest przedstawione w ciekawy sposób. Drugi to wizyta u Tigris. Ta postać jest, według mnie, jedną z ciekawszych w całej trylogii. Szkoda, że pojawia się tylko jeden raz, bo to stanowczo za mało. Jednak to nie jest już kwestia realizacji filmu, ale samej książki. Wolałabym, żeby Tigris odegrała ważniejszą rolę i częściej się pojawiała. Trzeci to scena w podziemiach i atak zmiechów na głównych bohaterów. Ten moment podobał się nie tylko mnie, ale też wielu innym osobom, więc myślę, że zasługuje na miano najlepszej akcji w filmie.

Co jest najgorszym elementem Kosogłosa? Zdecydowanie wątek miłosny. Gale, Katniss i Peeta zrobili się nudni już dawno temu. W związku z tym, że wątek miłosny mi się nie podoba, nie przemówiło do mnie też zakończenie filmu. Ono jest po prostu przekoloryzowane, Suzanne Collins była w stanie wymyślić coś, co lepiej by współgrało z resztą serii.

Sam film nie należy do słabych. Obsada jest świetna, mimo że już te postacie mi się całkowicie przejadły. Jestem w stanie oglądać z przyjemnością jedynie prezydenta Snowa (Donald Sutherland). Druga część Kosogłosa nie oddaje klimatu książki, pierwsza lepiej sprawdza się w tej roli. Film porusza wiele ważnych tematów (tak jak w książce), ale skupia się na tych, które nie są aż tak istotne. W pewien sposób wpływa to na odbiór całej produkcji. Dziwnie się czułam, gdy (ważne) śmierci nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Najpierw pomyślałam, że po prostu zdążyłam się z nimi oswoić, gdy czytałam książkę, ale osoby, które o nich nie wiedziały, też nie wykazywały szczególnych emocji. Twórcy wzięli na swoje barki zbyt duże brzemię i nie wykonali tego zadania prawidłowo. Ale mimo wszystko to jednak Igrzyska. I tak ludzie obejrzą ten film, nieważne jaki by on ni był. Pozostaje Wam tylko się przekonać, czy mam rację.
Moja ocena to 6/10.

niedziela, 15 listopada 2015

Spectre - recenzja

Tytuł: Spectre
Tytuł oryginalny: Spectre
Gatunek: sensacyjny
Reżyseria: Sam Mendes
Czas trwania: 2 godziny 28 minut
Premiera w Polsce: 6 listopada 2015
Aktorzy: Daniel Craig, Christoph Waltz, Lea Seydoux, Ralph Fiennes, Ben Whishaw, Naomie Harris, Monica Bellucci


24. film o James'ie Bondzie, w tym czwarty z Danielem Craigiem w roli głównej. Każdy fan agenta 007 czekał na Spectre i to większość nawet od premiery Skyfall. Ja właśnie czekałam, czekałam i nie dostałam tego, czego oczekiwałam.
Zaraz po światowej premierze Spectre zaczęły się pojawiać pierwsze opinie, recenzje i większość z nich chwaliła ten film albo mówiła, że pod wieloma względami przewyższa on inne Bondy z Craigiem. Nie wiem, czym to było spowodowane. Może to takie pierwsze wrażenia? Zazwyczaj nasza opinia o filmie zmienia się już nawet kilka dni po seansie. Ja w sumie od początku uważałam, że Spectre jest średni i nie za bardzo się nie zmieniło, nawet po tygodniu.

Ostatni 

Wybrałam się na pokaz premierowy i miałam nadzieję, że napiszę recenzję od razu. Ale przez to, że listopad mija mi w strasznym tempie, coś nie wyszło. Dlatego pojawia się ona teraz, ponad tydzień po premierze. 
Zakończenie tej części Bonda raczej wyraźnie nam daje do zrozumienia, że Daniel Craig już nie wcieli się w tę postać. Szkoda, bo to właśnie on wykreował nową tożsamość 007. Teraz musimy tylko czekać na nowego aktora.

Strasznie dużo osób cieszyło się z pojawienia się w obsadzie Christopha Waltza. Prawdę mówiąc, spadł on trochę na dalszy plan (mimo, że był czarnym charakterem). To samo z Monicą Bellucci. Pojawia się może na 10 minut, nawet nie wiem, czy nie krócej. Nie ma sensu zatrudniać popularnych aktorów, żeby grali nieważne role. To zwykłe marnotrawstwo ich talentu. Co do Christopha Waltza - nie podoba mi się postać, którą gra. Uważam, że jest zwyczajnie nieciekawa, żeby nie powiedzieć, że nudna. O wiele bardziej polubiłam Silvę ze Skyfall. Tutaj Franz Oberhauser próbuje być połączeniem dowcipnego, niebezpiecznego Silvy i jednocześnie kogoś sprytnego i okrutnego. Próbuje zawrzeć w sobie cechy każdego z przeciwników Bonda, może nawet chce być ucieleśnieniem wszystkich koszmarów naszego agenta. Wychodzi taki przerysowany, sztuczny złoczyńca, wszystkiego ma w sobie za dużo i jest zbyt idealny i uśmiechnięty. Nie, ten charakter wypada źle.

A kto wypada najlepiej? Q (Ben Whishaw) i Madeleine Swann (Lea Seydoux). Q sam z siebie jest rewelacyjny. Trochę nie wie, co się dzieje, jest zabawny i za te cechy go uwielbiamy. Madeleine w jakiś sposób budzi moją sympatię. Ciekawa postać, która wcześniej się nie pojawiała, ale w pewien sposób istniała w świecie Bonda. Oczywiście Daniel Craig jako Bond także wypada świetnie, ale trochę mi się już przejadł. Zobaczyłabym go chętnie raz jeszcze jako tajnego agenta, ale nie takiego jak w Spectre. Coś utracił po Skyfall. Może stał się bardziej sentymentalny, czuły? W Casino Royal jego wątek miłosny z Vesper był idealny, ale tutaj nie udało się twórcom rozwinąć romansu z Madeleine (mimo, że jest to najdłuższy film o James'ie Bondzie!). I wreszcie - brakuje mi Judi Dench jako M. Uwielbiam Ralpha Fiennesa, ale jak ktoś mówi w Bondzie o M, pierwszym skojarzeniem jest Judi Dench.

Każdy element fabuły Spectre jest niedokładny, a żaden nie jest idealny. Twórcy chcieli pokazać tu element zaskoczenia, ale marnie to wyszło. Poza tym, co to za Bond, w którym prawie nie ma akcji? Pojawia się ona, ale nie tak często jak powinna. Tego mi najbardziej brakuje, bo film wydaje się przez to nudniejszy.
Moja ocena to 7/10. Normalnie wystawiłabym 6 (lub 5), ale jest siódemka ze względu na szacunek dla agenta 007.

sobota, 7 listopada 2015

Whiplash - recenzja

Tytuł: Whiplash
Tytuł oryginalny: Whiplash
Gatunek: dramat, muzyczny
Reżyseria: Damien Chazelle
Czas trwania: 1 godzina 45 minut
Premiera w Polsce: 2 stycznia 2015
Aktorzy: Miles Teller, J.K. Simmons, Paul Reiser, Melissa Benoist


Myślałam, że Whiplash będzie strasznie nudny. Próbowałam obejrzeć kiedyś Birdmana (zdobywcę Oscara za najlepszy film) i nie udało mi się wytrwać do końca. Nie chcę tym nikogo obrazić, ale uważam, że Whiplash bardziej zasługuje na tę nagrodę. Tak, pewnie powiecie: nie znasz się, bo nie obejrzałaś do końca. Ale chyba samo to, że nie udało mi się tego zrobić o czymś świadczy.

"Not quite my tempo"

Czy mieliście kiedyś tak, że skończyliście jakiś film, książkę i koniecznie chcieliście zrobić to od nowa? Ja miałam tak tylko dwa razy, przy czym drugi raz był w przypadku Whiplash. Generalnie o filmie można powiedzieć, że opowiada o perkusiście, który bardzo chce zapisać się w historii muzyki. Ale opis w ogóle nie jest w stanie oddać klimatu filmu.

Whiplash wzbudza w nas wiele emocji. Pierwszy raz nie umiem opisać słowami, co czujemy, gdy go oglądamy. Nie umiem napisać, jak rewelacyjna jest ta produkcja. Mogę chyba tylko podawać fakty. Ważną rolę gra tu muzyka jazzowa. Ja sama nie przepadam za jazzem, ale tutaj wydawało mi się, że go uwielbiam. Aktorzy pokazali swoją miłość do muzyki, która nieraz przeradza się nawet w coś złego, jak w przypadku Terence'a Fletchera (J.K. Simmons).

Andrew Neimann (Miles Teller) gra w zespole Terence'a, najlepszym zespole w Ameryce. Grupa utrzymuje taki poziom przez bezwzględnego trenera. To postać J.K. Simmonsa stara się poprawić umiejętności swoich uczniów i nie dopuścić do przegrania jakiegokolwiek konkursu. Nie powiedziałabym, że wykorzystuje on prawidłowe metody do osiągania swoich celów. Na pewno jego intencje są dobre - próbuje sprawić, by jego uczniowie przełamywali swoje granice i dawali z siebie coraz więcej. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, jak krucha i delikatna bywa ludzka psychika i że on ją po prostu niszczy. Wielu studentów grających w jego zespole miała depresję albo bardzo poważne problemy psychiczne. Chyba jednak Terrence chce sprawić, by jego podopieczni nie załamywali się i zawsze starali się dawać z siebie wszystko. Nawet gdy on ich krytykuje. 

Tutaj niewiele możemy przewidzieć. Andrew zaskakuje, jego wola walki jest niesamowita. Robi rzeczy niewyobrażalne tylko po to, żeby zadowolić trenera (co nawiasem mówiąc długo mu się nie udaje). Film rewelacyjny i jak najbardziej zasłużył na Oscary (m.in. J.K. Simmons za najlepszego aktora drugoplanowego oraz za najlepszy dźwięk). 
Moja ocena to 10/10

środa, 4 listopada 2015

Czerwone jak krew - recenzja

Tytuł: Czerwone jak krew
Tytuł oryginalny: Punainen kuri veri
Cykl: Lumikki Andersson
Autor: Salla Simukka
Liczba stron: 256
Wydawnictwo: YA!
Gatunek: kryminał, literatura młodzieżowa

Była sobie raz dziewczynka, która nauczyła się bać.

To pierwsza część trylogii o przygodach Lumikki Andersson - siedemnastoletniej uczennicy liceum w Tampere. Dziewczyna kieruje się w życiu jedną zasadą - nie mieszać się do spraw, które jej nie dotyczą. I w miarę udaje jej się tego przestrzegać. Jednak wplątuje się w dużą aferę przez jeden zbieg okoliczności. Wystarczyło, że znalazła się w złym miejscu o niewłaściwym czasie i już mnóstwo problemów na nią spadło.
Miała jeszcze szansę, by się wycofać i odpuścić. Jeszcze była taka możliwość. Na własne życzenie zajęła się problemami innych ludzi. Współczucie trochę ją pogrążyło, bo zrobiło jej się szkoda koleżanki i postanowiła coś dla niej zrobić. A jak już pomogła jej raz, to ona chciała więcej i więcej.

Autorka próbowała sprawić, by w książce panowała tajemnicza atmosfera. Według mnie, średnio to wyszło, bo jest tu za dużo niedomówień. Mam nadzieję, że to wyjaśni się w kolejnych częściach. Obawiam się jednak, że tak się nie stanie.

Tę książkę czyta się po prostu dziwnie. Inaczej tego nie umiem opisać. Zdaję sobie sprawę, że siedemnastoletnia dziewczyna może być bardzo mądrą, rozsądna i mieć duże doświadczenie życiowe, ale u Lumikki to jest jakoś nienaturalne, sztuczne. Salla Simukka przedstawia tę bohaterkę jako niesamowicie pomysłową, przebiegłą, chytrą, a mnie się to wydaje aż nieludzkie. Bo pomysły Lumikki są średnie, a inni bohaterowie reagują, jakby były nie wiadomo jak świetne. Poza tym wszystko jej się udaje, a to (przy jej niezbyt dobrych pomysłach) jest nieprawdopodobne. Dziwna, dziwna postać. Nie polubiłam jej.

Nic w tej książce nie zaskakuje, wszystko jest proste. W kryminałach lub książkach w stylu kryminałów powinien być element zaskoczenia. Widzę, w którym momencie autorka próbowała go wprowadzić, ale wypada on blado w porównaniu z innymi powieściami. Ja piszę trochę podobnie do Salli Simukki. Też lubię się skupiać na opisach, nie umiem naturalnie wprowadzać długich dialogów i też ukrywam jakąś tajemnicę. Ale taki styl (Salli Simukki, nie mój) wypada ciekawie tylko w krótszych formach. W przypadku książki, czytelnik po prostu się męczy.

Najbardziej podobały mi się opisy przyrody, bo są rewelacyjne i dokładne. Jednak największym ich atutem jest to, że mają w sobie pewną magię, którą autorce udało się do nich wprowadzić. Zawsze czytam książki, które kupiłam, więc niedługo zabiorę się za Białe jak śnieg, ale najpierw muszę skupić się na ważniejszych sprawach i powieściach. Ale nie martwcie się, przeczytam.

piątek, 30 października 2015

Prawie jak gwiazda rocka - recenzja

Tytuł: Prawie jak gwiazda rocka
Tytuł oryginalny: Sorta Like A Rockstar
Autor: Matthew Quick
Liczba stron: 324
Wydawnictwo: Moondrive
Gatunek: literatura młodzieżowa



Amber, dziewczyna z jabłkiem w nazwisku

Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Amber Appleton. Jest w ciężkiej sytuacji - musi mieszkać z mamą w szkolnym autobusie (Żółtku), nie ma pieniędzy na swoje podstawowe potrzeby, a jej rodzicielka i tak marnuje ich niewielkie dochody na alkohol i papierosy. Mimo tych przeciwności losu, Amber zaraża innych ludzi dobrą energią. Dlaczego? Może chce dać ludziom coś, czego sama nie ma? Uczynić ich szczęśliwymi i pokazać, że nie warto się załamywać. Uczy Chrystusowe Diwy z Korei (CDK) angielskiego poprzez śpiew, w każdą środę umila czas emerytom, należy do Fanatycznej Federacji Fanatyków Franksa, a wolne chwile spędza z pułkownikiem Jacksonem i czyta jego haiku. Czytacie ten post i na pewno nie znacie żadnej z tych nazw, ale to właśnie magia tej książki. Z każdą stroną dowiadujemy się więcej o Amber i jej życiu.

Bardzo podziwiam postawę tej nastolatki. Trzeba mieć dużo energii, żeby cały czas zachowywać się jak ona. Dziewczyna od początku zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie nie jest całkowicie naturalne - ale, z drugiej strony, kto potrafi cały czas uszczęśliwiać innych? Amber żyje według pewnej rutyny, która daje jej poczucie stabilności. Niestety, to, na co Amber zapracowała, znika w ciągu jednego dnia.

Ta wesoła, uśmiechnięta, zadowolona dziewczyna, ma depresję. I nawet nie stara się uporać się ze swoimi problemami. Nagle przestaje chodzić do szkoły i odwraca się od przyjaciół oraz osób, które są dla niej ważne. Było mi bardzo smutno, gdy widziałam jak ich traktuje. Amber całkowicie zamknęła się w sobie i nie akceptowała żadnej pomocy.Nikt nie był w stanie przekonać jej do opuszczenia swojego nowego pokoju. Nastolatka wolała rozpamiętywać smutne wydarzenia z przeszłości zamiast wrócić do życia.

Nie wiem, czy udałoby jej się otrząsnąć i przywrócić "dawną Amber". Raczej nie. Powróciła jej dawna osobowość, bo Amber zyskała motywację. I to nie dlatego, że miała zrobić coś dla siebie. To by tak nie zadziałało. Musiała uratować bardzo bliską jej istotę, a nie mogła tego zrobić płacząc i zakopując się w pościeli w swoim pokoju. Pokazała, że ma w sobie siłę, bo udało jej się osiągnąć postawiony cel. Tyle że chodziło o kogoś jej bliskiego. A gdyby to ona była zagrożona?

Amber Appleton pokazuje, że nawet jak się poddamy, to mamy jeszcze szansę się podnieść. Choćby dla bliskich. Bo ona straciła nadzieję i bardzo się przez to pogrążyła. Ale jej życie stało się znów szczęśliwe, gdy ją odzyskała.

***
Mam teraz bardzo mało czasu, więc raczej nie będę często dodawać postów. Postaram się pisać przynajmniej jeden (lub dwa) w tygodniu. Myślę, że pod koniec listopada ta sytuacja się poprawi.

niedziela, 25 października 2015

Wybrana o zmroku - recenzja

Tytuł: Wybrana o zmroku
Tytuł oryginalny: Chosen at Nightfall
Cykl: Wodospady Cienia (tom 5)
Autor: C.C.Hunter
Liczba stron: 440
Wydawnictwo: Feeria
Gatunek: fantastyka, młodzieżowe


Wodospady cienia to seria, w którą trzeba się wciągnąć, żeby się nam spodobała. Ja polubiłam ją dopiero w połowie pierwszej części, bo trzeba się przyzwyczaić do "struktury" książek i języka autorki. Wybrana o zmroku to najgorsza część z serii, według mnie. Jednak gdybym nie zrobiła tak dużego odstępu między czwartą, a piątą na pewno spodobałaby mi się bardziej.

Głównym wątkiem w całej serii jest życie Kylie. Mogłoby się wydawać, że pojawią się wydarzenia opisane nieco bardziej szczegółowo niż jej problemy, a przynajmniej w ostatniej części. Sądziłam właśnie, że tym razem autorka skupi się mniej na życiu głównej bohaterki i wprowadzi nowe postacie, miejsca, wątki, ale tego nie zrobiła. Dostaliśmy kolejną książkę praktycznie o tym samym. Znowu prawie cała akcja toczy się w Wodospadach cienia. I znowu Kylie próbuje rozwiązać te same problemy (jak widać - cały czas wychodzi jej to z marnym skutkiem). A jak już myślałam, że opuściła obóz, to akcja przeniesie się w inne miejsce i stanie się coś ciekawszego.

Książka niby jest dla młodzieży, ale bywały momenty, w których odczuwałam, że jest po prostu dziecinna. Chodzi mi tu o to, że dzieje się (w całej serii) sporo niewiarygodnych rzeczy. Pojawiają się też wątki, które po prostu są bez sensu. 

Największy minus to jakby sposób przedstawienia fabuły. Kylie ma jeden większy problem, ale poza tym nic się nie dzieje. I to jeszcze jej największy kłopot jest najsłabiej rozwinięty i niezakończony. Przez to mam wrażenie, że Wybrana o zmroku opowiada o niczym. Wszystkie wydarzenia toczą się wokół: problemów w Wodospadach cienia, przyjaciół Kylie i jej życia miłosnego. 

Najbardziej podobała mi się Przebudzona o świcie, lepszej C.C.Hunter chyba nie napisze. Autorka w najbliższym czasie ma zamiar wydać trylogię (chyba) o przygodach wampirzycy Delli. Nie wiem, czy będę ją czytać, bo Della nie należy do moich ulubionych postaci. Chociaż pewnie i tak to zrobię. Nawet jeśli nie będę chciała, to i tak zabiorę się za te książki, bo nie potrafię czegoś nie skończyć.

poniedziałek, 19 października 2015

Zaczynam Grę o tron

Niedawno rozpoczęła się moja obsesja na punkcie Pieśni Lodu i Ognia. Chciałam praktycznie zawsze przeczytać tę serię George'a R.R. Martina, ale uważałam, że jeszcze nie jestem gotowa. Z opinii osób, które ją czytały bądź oglądają serial, trochę bałam się, co zastanę w tych książkach. Na szczęście, okazało się, że jest nawet lepiej niż rewelacyjnie.
Miałam okazję usłyszeć prolog (ale nie lubię, jak czyta ktoś inny niż ja) i wtedy Gra o tron zaczęła za mną chodzić. To był taki punkt, który całkowicie zmienił moje nastawienie do tej powieści. Po prostu nie umiałam się na niczym skupić, bo cały czas myślałam o Pieśni Lodu i Ognia. No i w końcu zaczęłam ją czytać. Uznałam, że nie ma sensu się męczyć, bo mi i tak nie przejdzie.

Saga George'a R.R. Martina to temat, na który można pisać i pisać. Temat rzeka. Jak zaczynam o niej mówić to płynnie przechodzę z jednej kwestii do drugiej i mogę nie przestawać. W związku z tym postanowiłam pisać posty o fragmentach książki, rodach, pojedynczych bohaterach i wreszcie o całych powieściach. Te ostatnie jednak będą pojawiać się na pewno rzadziej. Dzisiaj nie zamieszczam żadnych informacji o serii, ale niebawem się one pojawią. Postanowiłam także dodać specjalną kategorię dla Pieśni Lodu i Ognia, bo sądzę, że będę dodawać dużo postów o niej. Przy okazji będę też pisać o serialu, bo też go oglądam.

Niedługo zacznę dodawać krótkie informacje o poszczególnych rodach. Gdy pojawią się już te najważniejsze, wyjaśnię, o co w ogóle chodzi w tej serii. Dużo osób na pewno zauważy braki w mojej wiedzy o Westeros, ale dopiero kończę Grę o tron (pierwsza część serii). Dlatego będę się wypowiadać o rzeczach, które w książce się dopiero pojawiają. Mam tu na myśli: będziecie mogli czytać te posty równolegle z książką. Postaram się także, by były wolne od spoilerów, których, swoją drogą, jest mnóstwo w Internecie. Ja sama poznałam niektóre zupełnie przypadkowo i nikomu tego nie życzę.

sobota, 17 października 2015

Eleonora & Park - recenzja

Tytuł: Eleonora i Park
Tytuł oryginalny: Eleanor & Park
Autor: Rainbow Rowell
Ilość stron: 340
Wydawnictwo: Otwarte, Moondrive
Gatunek: literatura młodzieżowa

Książki Rainbow Rowell mają w sobie pewną cechę, której nie widać na pierwszy rzut oka. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że autorka daje do zrozumienia, iż część historii bierze ze swojej przeszłości. Nie mówię tu oczywiście o dosłownym opisywaniu zdarzeń z jej życia. Po prostu i w Eleonora i Park, i w Fangirl widzimy elementy związane z autorką. Poza tym nauczycielka Cath (Fangirl) daje głównej bohaterce do zrozumienia, że spokojnie może pisać o czymś, co jej się przydarzyło. A w końcu to Rainbow Rowell umieściła takie słowa w książce.

Piękna, wzruszająca i smutna

Historia o pierwszej miłości dwojga bardzo mądrych i rozsądnych nastolatków. Wydawałoby się, że to zabawna powieść, zapewne ze szczęśliwym zakończeniem i rozrywkowymi bohaterami. Przynajmniej ja tak myślałam. To śmieszne, bo obie książki młodzieżowe autorstwa Rainbow Rowell wpadły w moje ręce zupełnie przypadkowo. Kupiłam Eleonorę i Parka przy okazji książkowych zakupów, a potem wymieniłam się z przyjaciółką na Fangirl. Obie książki zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ta druga, bo odnajduję w niej samą siebie, mój sposób myślenia i patrzenia na świat.

Historia o miłości Eleonory i Parka jest bardzo wzruszająca i romantyczna. Ich znajomość rozpoczęła się w uroczy sposób, powoli się rozwijała, aż przemieniła się w piękne, silne uczucie. I właśnie to uczucie jest jedyną szczęśliwą rzeczą w życiu Eleonory. Jej sytuacja rodzinna jest okropna. Nawet tego nie da się opisać. Bardzo mocno wpływa to na całą książkę - odbiera część radości i szczęścia, którą Eleonora powinna czerpać z pierwszej miłości. Zamiast cieszyć się, ona wstydzi się swojego ojczyma, braku pieniędzy i ciągle martwi się, że Park ją zostawi.

Warunki życia Eleonory są straszne. Nie wiem, jak ona potrafi sobie poradzić na co dzień. Dziewczyna zazdrości Parkowi dobrych relacji rodzinnych i normalnego życia. Sama cały czas odczuwa niepewność, nie wie, czy lada dzień ojczym nie wyrzuci jej z domu. Jej życie jest naprawdę trudne. Jedynym jej pocieszeniem jest Park - chłopak się o nią troszczy, broni jej honoru, martwi się oraz pociesza.

Ta powieść właściwie nie kończy się. Żadna książka się nie kończy na ostatniej stronie, ale Eleonora i Park jest jakby przerwana w środku rozdziału. Zakończenie uważam za piękne i trochę smutne, ale też jednocześnie szczęśliwe. 
Książka pokazuje, że warto doceniać to, co mamy i cieszyć się każdą chwilą. To właśnie robią główni bohaterowie. Daje nam też do zrozumienia, że najważniejsze jest to, co teraz.

poniedziałek, 12 października 2015

Coś o mnie cz. 9 - Co się dzieje z efektami specjalnymi?

Wyścigi?

Gdy oglądamy nowe produkcje, możemy zauważyć, że każdy z nich ma coraz lepsze efekty specjalne. Czasami stają się one cechą charakterystyczną dla filmu. Ludzie wybierają się na niego, żeby zobaczyć efekty, a nie sam film. W takich przypadkach fabuła i tak jest dość uboga, więc nawet niewiele tracimy.

Grawitacja; w tym filmie podobają mi się tylko efekty, fabuła jest tragiczna.
Jest to dla mnie zrozumiałe - pojawiają się nowe technologie, twórcy chcą je wykorzystać i pokazać ludziom. Możemy teraz znaleźć filmy wartościowe i jednocześnie z dobrymi efektami specjalnymi, ale to rzadkość. Teraz musimy wybierać - albo fabuła, albo efekty.

Przesada

Dużo nowych filmów robi na widzach duże wrażenie (mówię teraz o efektach specjalnych). Zwłaszcza, że teraz króluje sci-fi. Ale twórcy tak bardzo chcą pokazać coś nowego, że sami się pogrążają. Czasami stawiają na wersję idealnego świata. Wtedy krajobraz wychodzi tak cukierkowy, że ciężko na niego patrzeć. W niektórych przypadkach brakuje tylko jednorożców biegających po łąkach.

Jurassic World - nijaka kontynuacja dzieła Stevena Spilberga.
Zdarza im się też, że próbują pokazać coś, co (według nich) jest bardzo nowoczesne i spodoba się młodym widzom. Niby należę do tej grupy, ale chyba wyrosłam z takich sztucznych (i zwyczajnie dziwnych) efektów (jak w ekranizacji Darów Anioła). Zdecydowanie bardziej podobają mi się realistyczne, ale nieprzesadzone. Nie muszą być nowe, ważne żeby były po prostu dobre.

Avatar, jeden z pierwszych filmów w 3D.
Teraz dobre efekty są już na porządku dziennym. Odkąd pojawiły się filmy trójwymiarowe, nie nastąpił żaden większy przełom. Niestety, rozwój kina trochę stoi w miejscu. Trochę, bo czasami pojawiają się zmiany, tyle że na gorsze. Ale z drugiej strony - czym jeszcze twórcy filmów mogą nas zaskoczyć?

niedziela, 11 października 2015

Prometeusz - recenzja

Tytuł: Prometeusz
Tytuł oryginalny: Prometheus
Gatunek: horror, akcja, sci-fi
Reżyseria: Ridley Scott
Czas trwania: 2 godziny 4 minuty
Premiera w Polsce: 20 lipca 2012
Aktorzy: Noomi Repace, Michael Fassbender, Charlize Theron, Idris Elba, Guy Pearce


Prometeusza oglądałam dwa razy. Drugi raz, bo pamiętałam, że podobał mi się ten film, ale nie miałam zielonego pojęcia, o czym był. I trochę się zawiodłam.

Skąd on się wziął?

To jest pytanie, które można zadawać wiele razy podczas tego filmu. Po prostu często (a nawet częściej niż często) dzieje się coś, co bierze się znikąd. W cały filmie chodzi o odnalezienie Stwórców ludzi. Naukowcy wyruszają w kosmos i po kilku latach trafiają na planetę owych stworzeń.

W sumie, nie gubiłam wątków, przez większość filmu wiedziałam, o co w nim chodzi. Musiałam się tylko mocno skupić i zapamiętywać wszystkie wydarzenia, bo nawet z tych najmniejszych wynikały te ważne. Ale na koniec miały miejsce tak absurdalne sceny, że już nie byłam w stanie ich z czymkolwiek połączyć. Ridley Scott zachował się, jakby chciał umieścić w Prometeuszu wszystkie swoje dobre filmy. Bo na koniec pojawił się OBCY. Skąd? No właśnie, to jest bardzo ciekawe pytanie. Przepraszam za spoiler. Obcy wydostał się z martwego ciała Stwórcy. Nikt nie wiedział dlaczego, jakim cudem i przede wszystkim po co. W tym filmie, naprawdę, absurd goni absurd. 


Poza tymi dziwnymi wydarzeniami, film nie wypada aż tak źle. Bez końcówki jest dość dobry. Pomysł zapowiadał się ciekawie. Trochę zniechęca mnie ilość filmów nawiązujących do Prometeusza. Nie dość, że Ridley Scott ma już scenariusz do trzech kolejnych części, to jeszcze wszystkie tajemnice odkryjemy dopiero w ostatniej. W czwartym Promoteuszu rozwiążemy zagadki nie tylko z poprzednich filmów, ale też te z Obcego. Między innymi dowiemy się, jak powstali ci groźni kosmici i skąd się wzięli.


Reżyser ma bardzo ambitne plany i mam nadzieję, że uda mu się je dobrze zrealizować. Zależy mi bowiem na zrozumieniu całego filmu. Oby tylko nie zostawił żadnych niedomówień, bo takie niejasności nie dają nigdy mi spokoju. 


Na następne filmy Ridleya Scotta wybiorę się do kina, i to koniecznie na 3D. Chcę nacieszyć się efektami specjalnymi i zobaczyć je na dużym ekranie. We wtorek wybieram się na Marsjanina. Mam nadzieję, że nic mi nie wypadnie i będę mogła napisać recenzję. I że nie pojawią się tam kosmici ;).

Wady i zalety

+ dobry pomysł,
+ ogląda się przyjemnie,
+ dobre efekty specjalne,
+ kolejne części,

- słabe zakończenie,
- strasznie dużo sytuacji, które nie pasują do fabuły,
- zła gra aktorska (oprócz Michaela Fassbendera i Charlize Theron),
- scena z toczącym się statkiem - czy bohaterki nie mogły uciec w bok?
- wydarzenia, które nie mają sensu.

Moja ocena to 6/10. Zobaczymy, co wykluje się z pomysłu o Stwórcach.

sobota, 10 października 2015

Pretty Little Liars. Doskonałe - recenzja

Tytuł: Doskonałe
Tytuł oryginalny:Perfect
Cykl: Pretty Little Liars (tom 3)
Autor: Sara Shepard
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte
Gatunek: literatura młodzieżowa

Jest to trzecia część cyklu Pretty Little Liars. Kończy się w taki sposób, że ciężko mi wytrzymać bez kolejnej powieści, ale postanowiłam zrobić przerwę na inne książki.

W drugiej części A. tylko groził głównym bohaterkom. Nie wypełniał jednak owych gróźb. Teraz to się zmieniło. Dziewczyny przekonały się, że jeśli nie wypełniają jego poleceń, ich sekrety wychodzą na jaw, i to w najmniej oczekiwanym momencie. Miały kilka niemiłych sytuacji, ale w większości udało im się z nimi uporać. Mogłoby się wydawać, że A. już jest bezbronny (skoro ujawnił najważniejsze sekrety dziewczyn), ale on jeszcze nie zamierza wycofywać się z gry. Dopiero się rozkręca.

W Doskonałych pojawiają się nowe podejrzenia. Padają one na Spencer. Wszystkie dowody wskazują na nią, więc dziewczyny im wierzą. Niestety, zamiast z nią porozmawiać, chcą ją od razu oskarżyć. Takie nieporozumienia wynikają właśnie z braku rozmowy, kontaktu i widzimy je nawet w codziennym życiu. Ktoś sobie coś wymyśli, pomartwi się o to, a wtedy problem urośnie i nie zawsze będzie się dało go rozwiązać. W każdym razie, sądzę, że to nie Spencer jest A. Po pierwsze - to byłoby trochę nielogiczne z jej strony, tak się narażać. Po co miałaby ryzykować? A po drugie - uważam, że A. jak zwykle zrzuca podejrzenia na kogoś innego specjalnie. Bawi się dziewczynami i śmieje się z ich głupoty. Potrafił je doprowadzić do takiego stanu, że oskarżyły jedną ze "swoich". Przez to rośnie też jego siła i władza nad bohaterkami.

Skupiam się na każdej bohaterce tak samo, ale podświadomie bardziej przejmuję się losami Hanny i Spencer. I to dlatego, że mają problemy rodzinne. Po prostu im współczuję. Na dodatek "przyjaciółka" Hanny okazała się okropna i fałszywa. Nigdy nie ufałam Monie, a w tej części tylko przekonałam się, że miałam rację. Myślę jednak, że to nie tylko Mona zachowała się strasznie. A. też miał w tym swój udział. To przez niego przyjaźń Hanny i Mony ostatecznie się zakończyła. Ale A. na tym nie poprzestał - musiał także pozbyć się Hanny, bo "za dużo wiedziała".

Pewnie niektórzy zastanawiają się, czemu traktuję A. jak mężczyznę. Nie wiem czy to kobieta, czy mężczyzna, ale jakoś lepiej brzmi jak mówię o nim w rodzaju męskim. Mimo, że moje podejrzenia skłaniają się bardziej w stronę jakiejś kobiety. 

niedziela, 4 października 2015

Nowości ze Spectre

Każdy fan agenta 007 wie, że na 6 listopada tego roku zaplanowana jest premiera Spectre. Im bliżej tej daty, tym więcej dyskusji o filmie (i nie tylko) pojawia się w Internecie. I ja postanowiłam w pewien sposób do nich dołączyć.


Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, kto zaśpiewa piosenkę do nowego Bonda. Sam Smith już napisał utwór, który nosi nazwę Writing's On The Wall. Nie zamieszczam linku do niego, bo nie udało mi się znaleźć go w dobrej jakości. Jako piosenka jest świetny, według mnie. Śliczny tekst, przepięknie zaśpiewany i do tego trochę-bondowska muzyka. Te jego zalety nie sprawiają jednak, że ów utwór pasuje do Bonda. Sądzę, że jest zdecydowanie zbyt delikatny i spokojny. Brzmi, jakby Spectre miało być melodramatem. Uważam, że Skyfall o wiele lepiej oddawało klimat filmu. Ale może właśnie ten utwór dopasowany jest do nastroju panującego w filmie? Oznaczałoby to, że znów odbędziemy podróż w przeszłość Jamesa Bonda.


Ostatnio (dosłownie kilka dni temu) pojawił się także kolejny zwiastun filmu. To wersja z Filmweb.pl i jest po angielsku, ale można bez problemu wszystko zrozumieć. Na mnie praktycznie wszystkie zwiastuny robią wrażenie, więc tu dzieje się tak samo. Cieszę się, że jest on krótki, bo w przypadku tych dłuższych znajdują się w nich wszystkie najciekawsze sceny z filmu. Po tym zwiastunie niewiele można powiedzieć o produkcji. Podsyca on tylko naszą ciekawość. Tak powinno być. Nie ujawnia fabuły, a na pewno zachęca do obejrzenia. Mam tylko wrażenie, że początek Spectre zacznie się bardzo podobnie jak Skyfall.
Michael Fassbender
Wiele osób zastanawia się, co stanie się z kolejną częścią przygód Jamesa Bonda. Daniel Craig podpisał kontrakt na 5 filmów, przy czym cztery już powstały. Jeszcze jeden raz powinien wcielić się w agenta 007, ale sam przyznał, że Spectre może okazać się ostatnim filmem z jego udziałem. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale nawet jeśli to trudno, zmiany nie muszą przecież okazać się złe. Przyznam, że nie oglądałam innych aktorów w roli Bonda. Ale to nie dlatego, że o nich nie wiem lub zakładam z góry, że inni źle zagrali tę postać. Po prostu uważam Daniela Craiga za tak niesamowitego, że nie chcę innych z nim porównywać.
Damian Lewis
A wracając do tematu - dosłownie co kilka dni pojawiają się pogłoski, kto miałby zostać nowym Bondem. Gdy tylko usłyszałam pierwszą plotkę (nie pamiętam już, kogo nominowała do tej roli), do głowy przyszedł mi Michael Fassbender. On, jak dla mnie, jest idealnym kandydatem do Bonda (i do tego jednym z moich ulubionych aktorów, tak samo jak Daniel Craig). Uważam nie tylko, że on pasuje do tej roli, ale też że świetnie by zagrał tego bohatera.
Niedawno pojawiła się informacja, że na rolę Bonda ma szansę Damian Lewis. Niby nie oglądałam żadnego filmu z jego udziałem, ale on nie pasuje. Po prostu. I to dużo osób tak sądzi, nie tylko ja. Nawet nie chodzi o kolor włosów, bo to można zmienić, ale jego rysy twarzy zwyczajnie nie pasują do Bonda.
Tom Hardy
Dużo osób typuje Michaela Fassbendera (jak dla mnie - idealny kandydat), Idrisa Elbę (bardzo dobry aktor, ale nie na Bonda) oraz Toma Hardy'ego. To też jest dobry pomysł. Uważam, że Tom Hardy powinien zabłysnąć jakąś ważną rolą, a jeszcze nie miał okazji, aby to zrobić. Jednak tą rolą nie powinien być James Bond. Tom ma w sobie za mało elegancji, którą Bond powinien mieć.

sobota, 3 października 2015

Więzień labiryntu: Próby ognia - recenzja

Tytuł: Więzień labiryntu: Próby ognia
Tytuł oryginalny: Maze Runner: The Scorch Trials
Gatunek: thriller, akcja, sci-fi
Reżyseria: Wes Ball
Czas trwania: 2 godziny 12 minut
Premiera: 18 września 2015
Aktorzy: Dylan O'Brien, Ki Hong Lee, Kaya Scodelario, Thomas Brodie-Sangster, Rosa Salazar, Giancarlo Esposito, Patricia Clarkson, Aidan Gillen


Po sukcesie Więźnia labiryntu wypromowanie Prób ognia nie było aż takie trudne. Do kina poszli i fani książki, i filmu, a to ponieważ film sam w sobie jest świetny. Co ważniejsze - nie patrzymy na niego jak na zwykłą ekranizację, ale jako coś zupełnie innego niż książka. Twórcom rzadko udaje się uzyskać ten efekt.

Labirynt był tylko początkiem

Nasi bohaterowie, Streferzy, po wielu trudach wydostają się z labiryntu. Myślą nawet, że udało im się uwolnić z sideł DRESZCZu. Jednak ich radość szybko się kończy. Dowiadują się, że tak naprawdę DRESZCZ wszystko to zaplanował. Sądzili, że przechytrzyli tę organizację, bo mieli tak myśleć. "Uwolnili się", bo tak miało się stać. Innymi słowy - nie wydarzyło się nic niespodziewanego. A po co to wszystko? Żeby stworzyć lek na Pożogę, chorobę doprowadzającą do szaleństwa. 


Swoją drogą (tak, powtarzam się) ludzie chorzy na Pożogę byli zupełnie inni niż w książce. Do filmu generalnie nie można mieć wielu zarzutów. Uważam jednak, że pozostawienie ich w książkowej formie po prostu lepiej wpłynęłoby na cały film. Niektórzy ludzie mają już dość produkcji o zombie gryzących, co tylko stanie im na drodze. Poparzeńcy, którzy przekroczyli Granicę, zachowywali się jak te stworzenia, ale ich nie było znowu tak wielu. A takie potwory, które potrafią bawić się z "ofiarą" (a nie tylko warczeć), byłyby znacznie ciekawsze. W książce przyznam, że bałam się, gdy Poparzeniec gonił Brendę i Thomasa w tunelach. Ale w tym filmie wszystkie zmiany da się zaakceptować i w ogóle nie rzucają się w oczy. No chyba, że ktoś się uprze, żeby je zobaczyć, tak jak ja :).

Prostsza fabuła

Po prostu niemożliwe były uchwycenie tylu wątków w jednej części, fabuła więc jest prostsza i mniej rozbudowana niż w książce. Bardzo podoba mi się dodanie nowych scen, które idealnie zastępują te książkowe. Żałuję tylko, że nie ma walki z nowymi potworami DRESZCZu, tej z końca powieści.


Sama nie wiem, jaki jest mój ulubiony moment. Bardzo podobała mi się wizyta Thomasa i Brendy w mieście Poparzeńców i halucynacje głównego bohatera w klubie. Świetnie zrobiony moment. Otoczenie, w jakim toczy się większa część filmu (pustynia, ruiny miast) jest rewelacyjne i bardzo realistyczne. Największy plus za miasto ogarnięte Pożogą. Ono po prostu robi wrażenie. Już nawet nie chodzi o to, że świetnie wygląda, ale wzbudza emocje. Robi wrażenie tajemniczego i zamkniętego, każdy żyje własnym życiem, ludzie tu interesują się jedynie własnym losem, bo wiedzą, że niedługo przemienią się w groźne potwory.

Szczurowaty, Janson, najlepiej sobie poradził z całej obsady, według mnie. Widać, że wszyscy aktorzy włożyli w swoje role duży wysiłek, skutkiem tego jest bardzo, bardzo dobra gra. Jednak to Janson najbardziej zapisuje się w pamięci, nawet pomimo że gra jedną z drugoplanowych ról. Ta postać w filmie jest zupełnie inna niż w książce, ale zachodzi w niej zmiana na lepsze. Postać Aidana Gillena ma taki błysk w oku, jakby cały czas coś knuł i wygląda na o wiele groźniejszego. Mogę tu stwierdzić, że aktor zagrał fenomenalnie, jestem naprawdę pod wrażeniem. 
Jestem ciekawa, jak rozwiną się niektóre wątki w Leku na śmierć. A że w Więźniu labiryntu nic nie jest pewne, dowiem się tego dopiero w 2017 roku.

Plusy i minusy

- brak kilku ważnych scen,
- bardzo słabe zakończenie, aż tragiczne,
- błędy, które dość mocno rzucają się w oczy (bohaterowie nie jedzą w ogóle i prawie nie piją; może tak miało być, ale wygląda to nierealistycznie),


+ dużo umiejętnie wprowadzonych zmian,
+ cały czas się coś dzieje,
+ dobrze połączone wydarzenia,
+ dobre efekty specjalne,
+ gra aktorska świetna,
+ można się przestraszyć niektórych scen.

Moja ocena to 8/10. Film lepszy niż pierwsza część i to pod wieloma względami.
© Agata | WS.