piątek, 31 lipca 2015

Prestiż

Tytuł: Prestiż
Tytuł oryginalny: The Prestige
Gatunek: dramat, thriller
Reżyseria: Christopher Nolan
Czas trwania: 2 godziny 10 minut
Aktorzy: Hugh Jackman, Christian Bale, Michael Caine, Scarlett Johansson, Piper Perabo, Rebecca Hall
Opisy filmów nigdy nie są ciekawe. Gdy nie wiedziałam, co mogę obejrzeć, szukałam jakiejś propozycji na listach najlepszych filmów  i wszędzie pojawiał się właśnie Prestiż, jednak nie interesowałam się nim, bo plakat kojarzył mi się ze smutnym, ponurym filmem. W sumie opis też nie był bardzo zachęcający, ale mnie jeszcze nigdy żaden nie nakłonił do obejrzenia czegoś, więc tym starałam się nie sugerować. No i nagle, nawet nie wiem kiedy, zorientowałam się, że jak pomyślę "co dzisiaj obejrzeć?" to w głowie słyszę tylko słowo "Prestiż!".

Nie wystarczy sprawić, aby coś zniknęło

Główną rolę w tym filmie odgrywa nic innego jak magia. To wokół niej kręcą się wszystkie wydarzenia. Bez niej ta historia by nie istniała. Jednak to nie taki typ czarów jakim posługuje się, na przykład Harry Potter, ale coś, co da się racjonalnie wytłumaczyć. 
Robert (Hugh Jackman) i Alfred (Christian Bale) mają własne sekrety i za nic w świecie nie chcą się z nikim nimi podzielić. W pewnym momencie lekkomyślność i zbyt duża pewność siebie drugiego z panów doprowadza do śmierci żony Roberta podczas wykonywania magicznej sztuczki. Drogi magików na jakiś czas się rozdzielają, ale pragnienie zemsty jest silniejsze niż rozsądek i postać grana przez Hugh Jackmana pojawia się na występie byłego przyjaciela. Przy triku z łapaniem kuli Alfred traci dwa palce. Mogłoby się wydawać, że mężczyźni już się rozejdą i po prostu będą się trzymać od siebie z daleka, ale nie. Zazdrość i też złośliwość sprawiają, że cały czas toczy się między nimi wojna. Obaj nie mogą się też pogodzić ze swoim losem, bo każdy pragnie takiego życia, jakie ma drugi. Pytanie tylko: jak daleko się posuną, aby się nawzajem zniszczyć?

niedziela, 26 lipca 2015

Wyścig śmierci

Tytuł: Wyścig śmierci
Tytuł oryginalny: The Scorpio Races
Autor: Maggie Stiefvater
Ilość stron: 488
Wydawnictwo: Wilga
Gatunek: literatura młodzieżowa
Zobaczyłam kiedyś tę książkę na półce w sklepie, przeczytałam jej opis i od razu chciałam ją mieć. Dość długo na nią polowałam, bo bardzo ciężko było mi ją gdziekolwiek znaleźć, ale udało się. Leżała dość długo na półce (względem tego, jak bardzo chciałam ją przeczytać), bo przez cały czerwiec i połowę lipca miałam obsesję na punkcie Bastionu Stephena Kinga. Później wahałam się pomiędzy Wyścigiem śmierci a Czerwoną królową, więc przeczytałam pierwszą stronę w obu książkach i wręcz zakochałam się w powieści Maggie Stiefvater. 

Niebezpieczny wyścig

Co roku, w listopadzie, na wyspie Thisby odbywa się Wyścig Skorpiona, który przyciąga wielu turystów ze stałego lądu. To dzięki niemu właściwie ta mała wysepka jeszcze jest w stanie się utrzymać, bo "obcy" kupują pamiątki, płacą za hotel, a często także kupują konie wyścigowe od Benjamina Malverna - człowieka, którego stadnina zajmuje prawie całą wyspę. Tam właśnie pracuje Sean Kendrick. Chłopak już cztery razy wygrał Wyścig Skorpiona na krwistoczerwonym rumaku Corrze. Jednak jego największym marzeniem nie są ani pieniądze, ani sława, ani nawet uwolnienie się od swojego pracodawcy. On chce tylko i wyłącznie kupić Corra, który należy do stajni Malverna. W tym roku pojawia się taka szansa.
Kate (Puck) Connoly jako pierwsza kobieta startuje w wyścigu. Ma o tyle utrudnione zadanie, że praktycznie nikt z wyspy nie  chce, aby brała w nim udział. Ludzie tłumaczą się, że to nie jest zadanie dla kobiet i to wbrew tradycji. Puck wie, że nie ma innego wyjścia, jeśli chce zachować rodzinny dom.

Ożywiona legenda

A teraz najważniejsze - Wyścig Skorpiona nie jest zwyczajny, bo jeźdźdy dosiadają koni wodnych, each uisce. Są to stworzenia z legend ożywione w powieści Maggie Stiefvater. Autorka w niesamowity sposób przedstawiła te zwierzęta - niebezpiecznie, dzikie i nieprzewidywalne jak ocean, ale tak samo jak on piękne. Rzadko pojawiają się na wyspie i wychodzą z wody, jedynie podczas sztormów i burz. Jeźdźcy łapią je i potem dosiadają w Wyścigu Skorpiona. Jednak te konie żywią się mięsem, więc zawsze ktoś zostanie zabity przez własnego rumaka, w ten lub inny sposób. Ale dla mnie wydają się one tak magiczne, że nie mogłam ich nie pokochać.
W ogóle cała książka jest jakby magiczna. Thisby to mała wysepka, wszyscy się znają, mieszkają w domkach, jest tu mało sklepów, dużo koni, a to wszystko jest położone na oceanie. Według mnie panuje na niej taka cudowna, spokojna atmosfera. Cały czas myślę, jak to określić słowami, ale nie udaje mi się. Po prostu to się czuje.
Bardzo polubiłam większość bohaterów, a szczególnie Seana, Puck, Finna i George'a Holly'ego. Każda postać jest dokładnie opisana i ma nakreślony charakter.

Na ten moment powieść Maggie Stiefvater o koniach morskich jest moją ulubioną książką. Zakończenie było tak piękne i wzruszające, że nie mogłam powstrzymać łez. Książka jedyna w swoim rodzaju, nie znajdziecie podobnej. Ja sama mam zamiar sięgnąć po inne powieści tej autorki, tak mnie urzekła ta historia.

sobota, 18 lipca 2015

Coś o mnie cz. 6 - Nie oceniaj książki po okładce

Tak jak w tytule - nie oceniaj książki po okładce. Brzmi pięknie i na ogół powinno się sprawdzać, ale czy aby na pewno?

Spójrz na mnie!

Niektóre książki wręcz wydają się krzyczeć, aby tylko je kupić, albo chociaż zdjąć z półki. Jednak nie dzieje się tak dzięki treści, a już szczególnie jeśli nigdy nie słyszeliśmy o danej powieści. To właśnie okładka ma nas zachęcać do przeczytania czegoś. Gdyby nie ona to może nawet najpopularniejsze dziś serie nie stałyby się tak sławne, bo mało osób w ogóle by się nimi zainteresowało, a co dopiero mówić o kupieniu i przeczytaniu. Ja sama mam wiele książek kupionych tylko dlatego, że spodobały mi się ich wygląd i wykonanie, ale treść mnie średnio ciekawiła. Do większej części z nich nawet jeszcze nie zajrzałam, czasem przez to, że nie mam ochoty ich czytać, ale częściej przez brak czasu.

Podziwiam pracę projektantów okładek, bo oni mają zazwyczaj do dyspozycji samą treść książki i muszą stworzyć coś, co będzie jakby uniwersalne, spodoba się dużej liczbie osób. Ich pomysły muszą być także dopasowane do wieku czytelnika. Widać po książkach, że te dla dzieci są bardziej kolorowe, mają więcej przedmiotów i robią wrażenie jakby bardziej żywych, wesołych. W młodzieżówkach pojawiają się różne okładki, ale w dużej części wstawiane są zdjęcia, ludzie, przedmioty są bardziej realistyczni. Książki przeznaczone dla starszych już prawie wszystkie mają zdjęcia zamiast rysunków i odnoszę wrażenie, że niektóre bardzo są do siebie podobne. Tytułów nie pamiętam, ale gdy jestem w sklepie i przeglądam książki, to dość mocno się to rzuca w oczy. 
Ale też wiadomo, że każdy ma inny gust i osoba projektująca wygląd książki musi się z tym liczyć. Zawsze znajdzie się ktoś o zupełnie innym zdaniu niż większość ludzi.

Okładki filmowe

Moi znajomi różnie się wypowiadają na ich temat. Ja nie mam nic przeciwko filmowym wersjom okładki, często uważam, że są lepsze niż te oryginalne. Nowy projekt zawsze w pewien sposób odświeża powieść lub serię i samo pojawienie się filmu sprawia, iż grono czytelników się powiększa. Ja lubię pojawianie się okładek filmowych i nie rozumiem ludzi, którzy bardzo na nie narzekają. Jeśli ktoś nie chce, nie musi kupować akurat takiej wersji książki, więc w czym mu to może przeszkadzać?

Moje ulubione okładki

Uważam, że ocenianie książki po okładce zazwyczaj jest błędem. Jednak najważniejszym zadaniem oprawy graficznej powieści, zanim ją jeszcze kupimy, jest właśnie zachęcenie nas do przeczytania opisu, kupienia jej lub chociaż zwrócenie naszej uwagi. Wiadomo, nie można przesądzać, czy nam się spodoba fabuła, nieważne jak długo patrzylibyśmy na okładkę. 
A teraz lista moich ulubionych okładek. Akurat do mnie najlepiej trafiają "galaktyczne" okładki i jeśli na którejś jest wzór kosmosu, prawie na pewno mi się spodoba. 
Niektóre z tych książek mam, a niektóre dopiero planuję kupić, ale łączy je jedno - od pierwszego wejrzenia zakochałam się w okładce.

1. Zodiak Romina Russel.
2. Seria Lux Jennifer L. Armentrout. W tym przypadku najładniej wyglądają grzbiety książek. I wciąż czekamy na wydanie piątej części w Polsce.

czwartek, 16 lipca 2015

Bastion

Tytuł: Bastion
Tytuł oryginalny: The Stand
Autor: Stephen King
Ilość stron: 1165
Wydawnictwo: Albatros
Gatunek: fantastyka, science fiction

Przerażająca długość

Jak tylko pierwszy raz podniosłam tę książkę, przeraziłam się jej grubością i tym, ile drobnych literek znajduje się na każdej cieniutkiej stronie. Trochę spanikowałam i już z góry nastawiłam się, że będę ją nie wiadomo ile czasu czytać; może przez to faktycznie mi tak długo zeszło. Ale w przypadku Stephena Kinga można spodziewać się tak długich historii, bo on umieszcza w nich nie tylko same wydarzenia, ale też dużo opisów życia bohaterów sprzed akcji książki, dlatego możemy ich idealnie poznać. 
Cały Bastion podzielony jest na trzy główne części - Kapitan Trips, Na Granicy, Bastion. W każdej z nich jest jakby inny cel główny, do którego dążą najważniejsi bohaterowie. Pierwsza z nich opisuje, jak śmiertelna choroba zmodyfikowanej grypy zbiera swoje żniwa. W drugiej ludzie uodpornieni muszą opowiedzieć się po stronie Dobra lub Zła. W trzeciej rozgrywa się ostateczna walka między wysłannikami Piekła i Nieba. Nie wiem tylko, jak opisać, co dzieje się w książce, ponieważ na początku akcja toczy dla każdego bohatera osobno, ale postaram się to jakoś napisać.

Ogromna dawka emocji na każdej stronie

Jak można się domyślić, w tej książce bardzo dużo się dzieje, wskazuje na to, na przykład jej grubość. Wszystko zaczyna od niewinnego wypadku - w laboratorium na pustyni, w którym tworzono broń biologiczną, ktoś popełnia błąd i po uwolnieniu się wirusa (nie wiem, jak inaczej to nazwać) jednemu pracownikowi udaje się wraz z rodziną opuścić skażony teren. Już chorzy docierają do Arnette - małego miasteczka, w którym mieszka jeden z najważniejszych bohaterów, Stuart Redman. Jego przyjaciele zarażają się groźnym wirusem, gdy ratują byłego pracownika laboratorium, Stu jednak orientuje się, że jest odporny. Wkrótce potem kierownicy Projektu Blue zamykają Stu, jego przyjaciół i ich rodziny w specjalnym ośrodku, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się zmodyfikowanej grypy. Niestety, w Arnette chorych przybywa w błyskawicznym tempie. Po bardzo krótkim czasie zabójcza grypa jest już w Nowym Jorku, Los Angeles, Ogunquit i wielu innych miejscach, nawet na innych kontynentach. Stuartowi cudem udaje się uniknąć śmierci z rąk twórców projektu i ucieka ze stworzonego przez nich dla niego więzienia.

Wszyscy, którzy ocaleli z pomoru, zaczynają śnić o dobrej staruszce oraz o mrocznym mężczyźnie. Obie te postacie wzywają do siebie każdego z nich i w tym właśnie momencie wszyscy muszą podjąć decyzję, za kim będą podążać w tych trudnych czasach.
Stuart po drodze do Nebraski, gdzie mieszka Matka Abagail, spotyka socjologa Glena Batemana, a później jeszcze Fran Goldsmith i Harolda Laudera. Razem wyruszają odnaleźć dobrą kobietę. Jednak jako pierwsi do jej domu w Nebrasce docierają głuchoniemy Nick Andros, niedorozwinięty umysłowo Tom Cullen i kilkoro ich towarzyszy. Zabierają staruszkę i przenoszą się do Boulder w Kolorado, aby osiedlić się tam i utworzyć Wolną Strefę, miejsce, gdzie będą przybywać ludzie przyjaźni Matce Abagail. Stopniowo liczba mieszkańców rośnie. W mieście pojawiają się tacy ludzie jak grupa Stuarta Redmana, Larry Unterwood z Nadine Cross i chłopcem nazwanym przez nią Joe. 
Jednak w Wolnej Strefie znajduje się kilku zdrajców, którzy zamierzają wyruszyć do mrocznego mężczyzny do Las Vegas, ale zanim to zrobią, planują utrudnić życie tworzącej się społeczności w Boulder. Nie będę się dalej rozpisywać, bo już za dużo się dzieje i nie chcę tutaj streścić całej książki.

Koło

Na początku książkę czyta się bardzo szybko, strasznie wciąga. Potem, gdy już ludzie osiedlili się w Boulder oraz Las Vegas i próbują wrócić do porządku dziennego, powieść zaczyna trochę nudzić. Przyznam, że jakoś przetrwałam najnormalniejsze (bo mam tu na myśli organizacje tych społeczności, czyli coś, co i tak by się stało, nawet w naszym świecie, po takiej katastrofie) i utknęłam w miejscu, bo nie mogłam zabrać ze sobą książki na dwutygodniowy wyjazd. Gdy wróciłam prawie od razu zabrałam się za czytanie i skończyłam ją w bardzo krótkim czasie. 
Najbardziej podobała mi się część nazwana Bastion, chociaż Kapitan Trips też była świetna. To chyba dlatego, że w Bastionie najwięcej najciekawszych rzeczy się działo i był najbardziej wzruszający, a w Kapitanie Tripsie świetnie Stephen King opisał rozprzestrzenianie się choroby. W pierwszej części najbardziej przeszkadzała mi ilość wątków, w ogóle nie pamiętałam nazwisk i imion postaci, a co dopiero wyglądu i trochę mnie to irytowało.

Moimi ulubionymi postaciami byli: Nick Andros, Larry Underwood, Stuart Redman i Tom Cullen. Mogłam się spodziewać, że część z nich umrze. I faktycznie, umarło dwoje z nich, ale nie będę mówić kto konkretnie. Mimo to, sądzę, że ta powieść jest świetna. Bardzo przyjemnie się czyta, a nawet jeśli komuś się nie podoba w trakcie, to warto ją skończyć dla samego zakończenia. Mnie ono usatysfakcjonowało, czegoś takiego się spodziewałam. Trochę niedopowiedzeń, coś niepewnego... A najlepsze jest to, KTO i DLACZEGO doprowadził do takiego końca. Straszna ironia losu.

Książka pokazuje coś jak koło życia. Coś się zaczyna, potem się kończy, a następnie zaczyna od nowa i tak w nieskończoność. Krąg się otwiera, gdy pojawia się Kapitan Trips, a Randall Flagg, mroczny mężczyzna, Wędrowiec rozpoczyna swoją misję i sądzi, że nikt nie jest w stanie go powstrzymać, dlatego popełnia jeden mały błąd, który może zdecydować o jego końcu. Krąg się zamyka, pewnie się domyślacie jak. Ale temu człowiekowi nawet śmierć nie przeszkodzi w wypełnieniu zadania powierzonego przez Piekło.

środa, 15 lipca 2015

Terminator: Genisys

Po Jurassic World jestem zdecydowanie przeciwna "odnawianiu" starych filmów, szczególnie tych, które zostały definitywnie zakończone. W przypadku nowej części Terminatora byłam nastawiona właśnie w ten sposób i spodziewałam się klapy (mimo że nie oglądałam żadnej części hitów z Arnoldem Schwarzeneggerem). Właściwie pod wpływem impulsu w jeden dzień obejrzałam wszystkie części Terminatora i, bardzo zaciekawiona i podekscytowana, poszłam do kina na kolejną.
Tytuł: Terminator: Genisys
Tytuł oryginalny: Terminator: Genisys
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyser: Alan Taylor
Czas trwania: 2 godziny
Aktorzy: Arnold Schwarzenegger, Jason Clarke, Emilia Clarke, Jai Courtney, J.K.Simmons

Jak film ma się do poprzednich części?

Mogę śmiało stwierdzić, że Terminator: Genisys podobał mi się najbardziej. Mógłby tylko konkurować z Terminator 2: Dzień Sądu, ale wygrywa dzięki bardziej skomplikowanej fabule i lepszym efektom specjalnym (ale to już nie jest kwestia pracy nad filmem, ale nowych technologii). Jeśli ktoś nie oglądał pierwszych dwóch części, to nie powinien zabierać się za ten film, bo wydarzenia z poprzednich są w bardzo dobry sposób ze sobą połączone i zwyczajnie by nie zrozumiał, o co w filmie chodzi. Ja oglądałam je zaledwie dzień wcześniej (pierwszy raz) i zdarzyło mi się kilka razy, że nie mogłam czegoś zrozumieć z nowej części. Sporo nawiązań do jedynki, nie tylko jakieś drobiazgi, ale początek filmu. Zaraz wyjaśnię, co mam na myśli. 

Bardzo dużo się dzieje

Na początku twórcy przedstawiają nam obraz wojny maszyn z ludźmi. John Connor (Jason Clarke) prowadzi swoją armię tak, że udaje im się pokonać złowrogie roboty; te jednak zdążyły wysłać swojego terminatora (ów mechaniczny zabójca, który pojawia się w pierwszej części, stąd skopiowanie początku Terminatora) w przeszłość, aby zabił Sarę Connor (Emilia Clarke). W związku z tym John postanawia ochronić swoją matkę i przenosi w czasie swojego przyjaciela - Kyle'a Rees'a (Jai Courtney). Gdy ten już jest w wehikule czasu(nie pamiętam jak ta maszyna się nazywa, ja na nią tak mówię), John zostaje zaatakowany przez jednego ocalałego terminatora. Wtedy tworzy się jakby druga przeszłość i Kyle ją zapamiętuje. To tak, że on ma w głowie swoje własne wspomnienia, które nabył przez wiele lat, ale jednocześnie posiada te, które pojawiły się, gdy John został zaatakowany. Nie wiadomo czy przeżył i, jeśli tak, to czy coś mu się nie stało. Skutek tego jest taki, że Kyle dociera do zupełnie innego roku 1984 niż powinien. Tam Sarah posiada terminatora, który chroni ją od 9. roku życia i razem (z Kylem) unicestwiają "złego" robota z płynnego metalu. Pops (Arnold Schwarzenegger; tak nazwała terminatora Sarah), Sarah i Kyle razem próbują nie dopuścić do Dnia Sądu.

Świetny film

Na początku ta część wydaje się bardzo zakręcona (w sumie to taka jest), ale, jeśli ogląda się bardzo uważnie, to raczej nie ma problemu, żeby wiedzieć, o co w filmie chodzi. Bardzo podobało mi się, że dużo jest w nim humoru. Naprawdę, można się popłakać ze śmiechu. Trochę scen powtarza się z poprzednich części, ale mnie one i tak śmieszą. No i wiadomo, nikt nigdy nie zagra lepiej terminatora niż Arnold Schwarzenegger. Ogólnie bardzo lubię jego grę aktorską, a moja ulubiona śmieszna scena z tego filmu to moment, gdy Pops wpada głową w szybę radiowozu, na pewno będziecie wiedzieli, o którą chodzi, jeśli obejrzycie (lub oglądaliście) film. W Terminator: Genisys aktorzy świetnie się wczuli w postaci, które grają i bardzo, bardzo przyjemnie się ich oglądało. Najbardziej podobał mi się (oprócz Arnolda Schwarzeneggera) Jason Clarke. Rewelacyjnie wcielił się w Johna, innego Johna niż z poprzednich części. Zmiana "strony" tak ważnej postaci też była świetnym zabiegiem dla filmu, bo twórcy uniknęli w ten sposób rutyny, i to jeszcze w bardzo ciekawy sposób. Jak dla mnie wszystko w filmie było bardzo przemyślane i nie wiem, jak można tego nie docenić. Jeszcze tylko dodam, że wydaje mi się, ale to tylko przeczucie, że twórcy zostawili sobie pewną furtkę do stworzenia kolejnego filmu o złowrogich maszynach. 
Trochę się rozpisałam, ale to dlatego, że dawno już nie wyszłam tak zadowolona z kina. Mam nadzieję, że po obejrzeniu Spectre wrócę do domu tak samo zadowolona, a może nawet bardziej.
Moja ocena 8/10. Taka mocna ósemka ;)

sobota, 11 lipca 2015

Ex Machina

Na początek chciałam przeprosić za moją długą nieobecność. Wyjechałam pod koniec czerwca i wróciłam dopiero teraz. Nie miałam możliwości napisania nowej recenzji przez słaby internet i brak czasu. Mam zamiar teraz nadrobić zaległości.
Tytuł: Ex Machina
Tytuł oryginalny: Ex Machina
Gatunek: thriller, sci-fi
Reżyser: Alex Garland
Czas trwania: 1 godzina 48 minut
Aktorzy: Domhnall Gleeson, Oscar Isaac, Alicia Vikander, Sonoya Mizuno

Ogromna szansa dla ludzkości

Stworzenie sztucznej inteligencji jest tematem już dość często wykorzystywanym w filmach. Jeśli reżyser poda wszystkie informacje jak na tacy - film automatycznie staje się klapą. W tym przypadku tak się nie dzieje. 
Pewien naukowiec mieszkał na odludziu i pracował sobie w spokoju nad projektami stworzenia sztucznej inteligencji. Tworzył i tworzył coraz nowsze modele robo-kobiet, wprowadzając poprawki i udoskonalenia. W końcu jeden z modeli uznał za wystarczająco dobry, aby pokazać go innemu człowiekowi. Wybrał pracownika swojej firmy, aby ten przetestował Ava'e i określił, czy naukowcowi udało się stworzyć sztuczną inteligencję.
Taki wynalazek na pewno okazałby się przełomowy. Nikt nigdy by tego nie zapomniał, tak jak powstania żarówki lub wynalezienia pisma. Zatem i jego twórca zapisałby się w pamięci wielu, wielu ludzi. Sądzę, że głównie do tego dążył Nathan (Oscar Isaac), choćby tylko podświadomie. Nie myślał dużo o konsekwencjach tego projektu i o cenie, jaką mógłby zapłacić za jeden malutki błąd. Z kolei Caleb (Domhnall Gleeson) przejmował się losem Ava'y. Chciał, aby była szczęśliwa i wydostała się z więzienia stworzonego przez Nathana. Zaufał jej i uwierzył. Wydawało się, że ona miała taki sam stosunek do niego.

Czy eksperyment się udał?

W całym filmie nie chodziło o samo tworzenie sztucznej inteligencji. Jest mniej więcej wytłumaczone, w jaki sposób powstała Ava, ale Nathan i Caleb sprawdzają, czy na pewno posiada ona własną świadomość. Caleb musi z nią rozmawiać i zadawać jej pytania, a następnie relacjonować wszystko szefowi projektu. Robot (chociaż nie wiem, czy można ją tak nazwać) stara się przekonać gościa, że Nathan jest okrutny i straszny. Chłopak wierzy w to, bo bardzo ufa dziewczynie i razem postanawiają uciec. W pewnym momencie nie wie już komu wierzyć, bo Nathan mówi mu, żeby pod żadnym pozorem nie ufać sztucznej inteligencji (twierdzi, że Ava chce tylko wykorzystać Caleba), a Ava z kolei ostrzega go przez Nathanem. Ja też miałam wątpliwości, kto jest naprawdę "dobry", bo na jaw wychodziły sekrety naukowca, ale jednocześnie trochę bałam się zaakceptować wersję dziewczyny, głównie przez słowa Nathana. On wiedział, przynajmniej do pewnego stopnia, co tworzy, więc mógł się spodziewać niektórych zachować Ava'y. Jednak wybrałam robota, chyba dlatego, że zrobił to Caleb. Niestety, on kierował się tylko i wyłącznie strachem. Zwyczajnie bał się Nathana i tego, co ten mógłby mu zrobić.
Na dodatek sądzę, iż eksperyment się udał i stworzono sztuczną inteligencję. Nathan mówił, że Ava mogłaby symulować uczucia, aby się wydostać z laboratorium z pomocą Caleba i sądzę, że tak faktycznie było. To jednak świadczyłoby, że Ava jest zwykłym robotem. Jeśli jednak by nim była, musiałaby mieć przecież coś zaprogramowanego w głowie, aby dbać o ludzi, bo raczej nikt normalny nie stworzyłby specjalnie potwora zamiast przyjaznej istoty. Wtedy nie potrafiłaby potraktować tak brutalnie Caleba i swojego stwórcy. Ona jednak jednego wykorzystała, a drugiego uśmierciła, bo dbała tylko o siebie. Kierowała się tym, żeby przetrwać. Może i Nathan stworzył istotę ze świadomością i własną wolą, ale nie posiadała ona człowieczeństwa. 

Moja ocena 7/10. Film bardzo dobry, zapowiadał się ciekawie, ale w pewnym momencie coś się zaczęło w nim psuć.
© Agata | WS.