piątek, 30 października 2015

Prawie jak gwiazda rocka - recenzja

Tytuł: Prawie jak gwiazda rocka
Tytuł oryginalny: Sorta Like A Rockstar
Autor: Matthew Quick
Liczba stron: 324
Wydawnictwo: Moondrive
Gatunek: literatura młodzieżowa



Amber, dziewczyna z jabłkiem w nazwisku

Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Amber Appleton. Jest w ciężkiej sytuacji - musi mieszkać z mamą w szkolnym autobusie (Żółtku), nie ma pieniędzy na swoje podstawowe potrzeby, a jej rodzicielka i tak marnuje ich niewielkie dochody na alkohol i papierosy. Mimo tych przeciwności losu, Amber zaraża innych ludzi dobrą energią. Dlaczego? Może chce dać ludziom coś, czego sama nie ma? Uczynić ich szczęśliwymi i pokazać, że nie warto się załamywać. Uczy Chrystusowe Diwy z Korei (CDK) angielskiego poprzez śpiew, w każdą środę umila czas emerytom, należy do Fanatycznej Federacji Fanatyków Franksa, a wolne chwile spędza z pułkownikiem Jacksonem i czyta jego haiku. Czytacie ten post i na pewno nie znacie żadnej z tych nazw, ale to właśnie magia tej książki. Z każdą stroną dowiadujemy się więcej o Amber i jej życiu.

Bardzo podziwiam postawę tej nastolatki. Trzeba mieć dużo energii, żeby cały czas zachowywać się jak ona. Dziewczyna od początku zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie nie jest całkowicie naturalne - ale, z drugiej strony, kto potrafi cały czas uszczęśliwiać innych? Amber żyje według pewnej rutyny, która daje jej poczucie stabilności. Niestety, to, na co Amber zapracowała, znika w ciągu jednego dnia.

Ta wesoła, uśmiechnięta, zadowolona dziewczyna, ma depresję. I nawet nie stara się uporać się ze swoimi problemami. Nagle przestaje chodzić do szkoły i odwraca się od przyjaciół oraz osób, które są dla niej ważne. Było mi bardzo smutno, gdy widziałam jak ich traktuje. Amber całkowicie zamknęła się w sobie i nie akceptowała żadnej pomocy.Nikt nie był w stanie przekonać jej do opuszczenia swojego nowego pokoju. Nastolatka wolała rozpamiętywać smutne wydarzenia z przeszłości zamiast wrócić do życia.

Nie wiem, czy udałoby jej się otrząsnąć i przywrócić "dawną Amber". Raczej nie. Powróciła jej dawna osobowość, bo Amber zyskała motywację. I to nie dlatego, że miała zrobić coś dla siebie. To by tak nie zadziałało. Musiała uratować bardzo bliską jej istotę, a nie mogła tego zrobić płacząc i zakopując się w pościeli w swoim pokoju. Pokazała, że ma w sobie siłę, bo udało jej się osiągnąć postawiony cel. Tyle że chodziło o kogoś jej bliskiego. A gdyby to ona była zagrożona?

Amber Appleton pokazuje, że nawet jak się poddamy, to mamy jeszcze szansę się podnieść. Choćby dla bliskich. Bo ona straciła nadzieję i bardzo się przez to pogrążyła. Ale jej życie stało się znów szczęśliwe, gdy ją odzyskała.

***
Mam teraz bardzo mało czasu, więc raczej nie będę często dodawać postów. Postaram się pisać przynajmniej jeden (lub dwa) w tygodniu. Myślę, że pod koniec listopada ta sytuacja się poprawi.

niedziela, 25 października 2015

Wybrana o zmroku - recenzja

Tytuł: Wybrana o zmroku
Tytuł oryginalny: Chosen at Nightfall
Cykl: Wodospady Cienia (tom 5)
Autor: C.C.Hunter
Liczba stron: 440
Wydawnictwo: Feeria
Gatunek: fantastyka, młodzieżowe


Wodospady cienia to seria, w którą trzeba się wciągnąć, żeby się nam spodobała. Ja polubiłam ją dopiero w połowie pierwszej części, bo trzeba się przyzwyczaić do "struktury" książek i języka autorki. Wybrana o zmroku to najgorsza część z serii, według mnie. Jednak gdybym nie zrobiła tak dużego odstępu między czwartą, a piątą na pewno spodobałaby mi się bardziej.

Głównym wątkiem w całej serii jest życie Kylie. Mogłoby się wydawać, że pojawią się wydarzenia opisane nieco bardziej szczegółowo niż jej problemy, a przynajmniej w ostatniej części. Sądziłam właśnie, że tym razem autorka skupi się mniej na życiu głównej bohaterki i wprowadzi nowe postacie, miejsca, wątki, ale tego nie zrobiła. Dostaliśmy kolejną książkę praktycznie o tym samym. Znowu prawie cała akcja toczy się w Wodospadach cienia. I znowu Kylie próbuje rozwiązać te same problemy (jak widać - cały czas wychodzi jej to z marnym skutkiem). A jak już myślałam, że opuściła obóz, to akcja przeniesie się w inne miejsce i stanie się coś ciekawszego.

Książka niby jest dla młodzieży, ale bywały momenty, w których odczuwałam, że jest po prostu dziecinna. Chodzi mi tu o to, że dzieje się (w całej serii) sporo niewiarygodnych rzeczy. Pojawiają się też wątki, które po prostu są bez sensu. 

Największy minus to jakby sposób przedstawienia fabuły. Kylie ma jeden większy problem, ale poza tym nic się nie dzieje. I to jeszcze jej największy kłopot jest najsłabiej rozwinięty i niezakończony. Przez to mam wrażenie, że Wybrana o zmroku opowiada o niczym. Wszystkie wydarzenia toczą się wokół: problemów w Wodospadach cienia, przyjaciół Kylie i jej życia miłosnego. 

Najbardziej podobała mi się Przebudzona o świcie, lepszej C.C.Hunter chyba nie napisze. Autorka w najbliższym czasie ma zamiar wydać trylogię (chyba) o przygodach wampirzycy Delli. Nie wiem, czy będę ją czytać, bo Della nie należy do moich ulubionych postaci. Chociaż pewnie i tak to zrobię. Nawet jeśli nie będę chciała, to i tak zabiorę się za te książki, bo nie potrafię czegoś nie skończyć.

poniedziałek, 19 października 2015

Zaczynam Grę o tron

Niedawno rozpoczęła się moja obsesja na punkcie Pieśni Lodu i Ognia. Chciałam praktycznie zawsze przeczytać tę serię George'a R.R. Martina, ale uważałam, że jeszcze nie jestem gotowa. Z opinii osób, które ją czytały bądź oglądają serial, trochę bałam się, co zastanę w tych książkach. Na szczęście, okazało się, że jest nawet lepiej niż rewelacyjnie.
Miałam okazję usłyszeć prolog (ale nie lubię, jak czyta ktoś inny niż ja) i wtedy Gra o tron zaczęła za mną chodzić. To był taki punkt, który całkowicie zmienił moje nastawienie do tej powieści. Po prostu nie umiałam się na niczym skupić, bo cały czas myślałam o Pieśni Lodu i Ognia. No i w końcu zaczęłam ją czytać. Uznałam, że nie ma sensu się męczyć, bo mi i tak nie przejdzie.

Saga George'a R.R. Martina to temat, na który można pisać i pisać. Temat rzeka. Jak zaczynam o niej mówić to płynnie przechodzę z jednej kwestii do drugiej i mogę nie przestawać. W związku z tym postanowiłam pisać posty o fragmentach książki, rodach, pojedynczych bohaterach i wreszcie o całych powieściach. Te ostatnie jednak będą pojawiać się na pewno rzadziej. Dzisiaj nie zamieszczam żadnych informacji o serii, ale niebawem się one pojawią. Postanowiłam także dodać specjalną kategorię dla Pieśni Lodu i Ognia, bo sądzę, że będę dodawać dużo postów o niej. Przy okazji będę też pisać o serialu, bo też go oglądam.

Niedługo zacznę dodawać krótkie informacje o poszczególnych rodach. Gdy pojawią się już te najważniejsze, wyjaśnię, o co w ogóle chodzi w tej serii. Dużo osób na pewno zauważy braki w mojej wiedzy o Westeros, ale dopiero kończę Grę o tron (pierwsza część serii). Dlatego będę się wypowiadać o rzeczach, które w książce się dopiero pojawiają. Mam tu na myśli: będziecie mogli czytać te posty równolegle z książką. Postaram się także, by były wolne od spoilerów, których, swoją drogą, jest mnóstwo w Internecie. Ja sama poznałam niektóre zupełnie przypadkowo i nikomu tego nie życzę.

sobota, 17 października 2015

Eleonora & Park - recenzja

Tytuł: Eleonora i Park
Tytuł oryginalny: Eleanor & Park
Autor: Rainbow Rowell
Ilość stron: 340
Wydawnictwo: Otwarte, Moondrive
Gatunek: literatura młodzieżowa

Książki Rainbow Rowell mają w sobie pewną cechę, której nie widać na pierwszy rzut oka. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że autorka daje do zrozumienia, iż część historii bierze ze swojej przeszłości. Nie mówię tu oczywiście o dosłownym opisywaniu zdarzeń z jej życia. Po prostu i w Eleonora i Park, i w Fangirl widzimy elementy związane z autorką. Poza tym nauczycielka Cath (Fangirl) daje głównej bohaterce do zrozumienia, że spokojnie może pisać o czymś, co jej się przydarzyło. A w końcu to Rainbow Rowell umieściła takie słowa w książce.

Piękna, wzruszająca i smutna

Historia o pierwszej miłości dwojga bardzo mądrych i rozsądnych nastolatków. Wydawałoby się, że to zabawna powieść, zapewne ze szczęśliwym zakończeniem i rozrywkowymi bohaterami. Przynajmniej ja tak myślałam. To śmieszne, bo obie książki młodzieżowe autorstwa Rainbow Rowell wpadły w moje ręce zupełnie przypadkowo. Kupiłam Eleonorę i Parka przy okazji książkowych zakupów, a potem wymieniłam się z przyjaciółką na Fangirl. Obie książki zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Ta druga, bo odnajduję w niej samą siebie, mój sposób myślenia i patrzenia na świat.

Historia o miłości Eleonory i Parka jest bardzo wzruszająca i romantyczna. Ich znajomość rozpoczęła się w uroczy sposób, powoli się rozwijała, aż przemieniła się w piękne, silne uczucie. I właśnie to uczucie jest jedyną szczęśliwą rzeczą w życiu Eleonory. Jej sytuacja rodzinna jest okropna. Nawet tego nie da się opisać. Bardzo mocno wpływa to na całą książkę - odbiera część radości i szczęścia, którą Eleonora powinna czerpać z pierwszej miłości. Zamiast cieszyć się, ona wstydzi się swojego ojczyma, braku pieniędzy i ciągle martwi się, że Park ją zostawi.

Warunki życia Eleonory są straszne. Nie wiem, jak ona potrafi sobie poradzić na co dzień. Dziewczyna zazdrości Parkowi dobrych relacji rodzinnych i normalnego życia. Sama cały czas odczuwa niepewność, nie wie, czy lada dzień ojczym nie wyrzuci jej z domu. Jej życie jest naprawdę trudne. Jedynym jej pocieszeniem jest Park - chłopak się o nią troszczy, broni jej honoru, martwi się oraz pociesza.

Ta powieść właściwie nie kończy się. Żadna książka się nie kończy na ostatniej stronie, ale Eleonora i Park jest jakby przerwana w środku rozdziału. Zakończenie uważam za piękne i trochę smutne, ale też jednocześnie szczęśliwe. 
Książka pokazuje, że warto doceniać to, co mamy i cieszyć się każdą chwilą. To właśnie robią główni bohaterowie. Daje nam też do zrozumienia, że najważniejsze jest to, co teraz.

poniedziałek, 12 października 2015

Coś o mnie cz. 9 - Co się dzieje z efektami specjalnymi?

Wyścigi?

Gdy oglądamy nowe produkcje, możemy zauważyć, że każdy z nich ma coraz lepsze efekty specjalne. Czasami stają się one cechą charakterystyczną dla filmu. Ludzie wybierają się na niego, żeby zobaczyć efekty, a nie sam film. W takich przypadkach fabuła i tak jest dość uboga, więc nawet niewiele tracimy.

Grawitacja; w tym filmie podobają mi się tylko efekty, fabuła jest tragiczna.
Jest to dla mnie zrozumiałe - pojawiają się nowe technologie, twórcy chcą je wykorzystać i pokazać ludziom. Możemy teraz znaleźć filmy wartościowe i jednocześnie z dobrymi efektami specjalnymi, ale to rzadkość. Teraz musimy wybierać - albo fabuła, albo efekty.

Przesada

Dużo nowych filmów robi na widzach duże wrażenie (mówię teraz o efektach specjalnych). Zwłaszcza, że teraz króluje sci-fi. Ale twórcy tak bardzo chcą pokazać coś nowego, że sami się pogrążają. Czasami stawiają na wersję idealnego świata. Wtedy krajobraz wychodzi tak cukierkowy, że ciężko na niego patrzeć. W niektórych przypadkach brakuje tylko jednorożców biegających po łąkach.

Jurassic World - nijaka kontynuacja dzieła Stevena Spilberga.
Zdarza im się też, że próbują pokazać coś, co (według nich) jest bardzo nowoczesne i spodoba się młodym widzom. Niby należę do tej grupy, ale chyba wyrosłam z takich sztucznych (i zwyczajnie dziwnych) efektów (jak w ekranizacji Darów Anioła). Zdecydowanie bardziej podobają mi się realistyczne, ale nieprzesadzone. Nie muszą być nowe, ważne żeby były po prostu dobre.

Avatar, jeden z pierwszych filmów w 3D.
Teraz dobre efekty są już na porządku dziennym. Odkąd pojawiły się filmy trójwymiarowe, nie nastąpił żaden większy przełom. Niestety, rozwój kina trochę stoi w miejscu. Trochę, bo czasami pojawiają się zmiany, tyle że na gorsze. Ale z drugiej strony - czym jeszcze twórcy filmów mogą nas zaskoczyć?

niedziela, 11 października 2015

Prometeusz - recenzja

Tytuł: Prometeusz
Tytuł oryginalny: Prometheus
Gatunek: horror, akcja, sci-fi
Reżyseria: Ridley Scott
Czas trwania: 2 godziny 4 minuty
Premiera w Polsce: 20 lipca 2012
Aktorzy: Noomi Repace, Michael Fassbender, Charlize Theron, Idris Elba, Guy Pearce


Prometeusza oglądałam dwa razy. Drugi raz, bo pamiętałam, że podobał mi się ten film, ale nie miałam zielonego pojęcia, o czym był. I trochę się zawiodłam.

Skąd on się wziął?

To jest pytanie, które można zadawać wiele razy podczas tego filmu. Po prostu często (a nawet częściej niż często) dzieje się coś, co bierze się znikąd. W cały filmie chodzi o odnalezienie Stwórców ludzi. Naukowcy wyruszają w kosmos i po kilku latach trafiają na planetę owych stworzeń.

W sumie, nie gubiłam wątków, przez większość filmu wiedziałam, o co w nim chodzi. Musiałam się tylko mocno skupić i zapamiętywać wszystkie wydarzenia, bo nawet z tych najmniejszych wynikały te ważne. Ale na koniec miały miejsce tak absurdalne sceny, że już nie byłam w stanie ich z czymkolwiek połączyć. Ridley Scott zachował się, jakby chciał umieścić w Prometeuszu wszystkie swoje dobre filmy. Bo na koniec pojawił się OBCY. Skąd? No właśnie, to jest bardzo ciekawe pytanie. Przepraszam za spoiler. Obcy wydostał się z martwego ciała Stwórcy. Nikt nie wiedział dlaczego, jakim cudem i przede wszystkim po co. W tym filmie, naprawdę, absurd goni absurd. 


Poza tymi dziwnymi wydarzeniami, film nie wypada aż tak źle. Bez końcówki jest dość dobry. Pomysł zapowiadał się ciekawie. Trochę zniechęca mnie ilość filmów nawiązujących do Prometeusza. Nie dość, że Ridley Scott ma już scenariusz do trzech kolejnych części, to jeszcze wszystkie tajemnice odkryjemy dopiero w ostatniej. W czwartym Promoteuszu rozwiążemy zagadki nie tylko z poprzednich filmów, ale też te z Obcego. Między innymi dowiemy się, jak powstali ci groźni kosmici i skąd się wzięli.


Reżyser ma bardzo ambitne plany i mam nadzieję, że uda mu się je dobrze zrealizować. Zależy mi bowiem na zrozumieniu całego filmu. Oby tylko nie zostawił żadnych niedomówień, bo takie niejasności nie dają nigdy mi spokoju. 


Na następne filmy Ridleya Scotta wybiorę się do kina, i to koniecznie na 3D. Chcę nacieszyć się efektami specjalnymi i zobaczyć je na dużym ekranie. We wtorek wybieram się na Marsjanina. Mam nadzieję, że nic mi nie wypadnie i będę mogła napisać recenzję. I że nie pojawią się tam kosmici ;).

Wady i zalety

+ dobry pomysł,
+ ogląda się przyjemnie,
+ dobre efekty specjalne,
+ kolejne części,

- słabe zakończenie,
- strasznie dużo sytuacji, które nie pasują do fabuły,
- zła gra aktorska (oprócz Michaela Fassbendera i Charlize Theron),
- scena z toczącym się statkiem - czy bohaterki nie mogły uciec w bok?
- wydarzenia, które nie mają sensu.

Moja ocena to 6/10. Zobaczymy, co wykluje się z pomysłu o Stwórcach.

sobota, 10 października 2015

Pretty Little Liars. Doskonałe - recenzja

Tytuł: Doskonałe
Tytuł oryginalny:Perfect
Cykl: Pretty Little Liars (tom 3)
Autor: Sara Shepard
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte
Gatunek: literatura młodzieżowa

Jest to trzecia część cyklu Pretty Little Liars. Kończy się w taki sposób, że ciężko mi wytrzymać bez kolejnej powieści, ale postanowiłam zrobić przerwę na inne książki.

W drugiej części A. tylko groził głównym bohaterkom. Nie wypełniał jednak owych gróźb. Teraz to się zmieniło. Dziewczyny przekonały się, że jeśli nie wypełniają jego poleceń, ich sekrety wychodzą na jaw, i to w najmniej oczekiwanym momencie. Miały kilka niemiłych sytuacji, ale w większości udało im się z nimi uporać. Mogłoby się wydawać, że A. już jest bezbronny (skoro ujawnił najważniejsze sekrety dziewczyn), ale on jeszcze nie zamierza wycofywać się z gry. Dopiero się rozkręca.

W Doskonałych pojawiają się nowe podejrzenia. Padają one na Spencer. Wszystkie dowody wskazują na nią, więc dziewczyny im wierzą. Niestety, zamiast z nią porozmawiać, chcą ją od razu oskarżyć. Takie nieporozumienia wynikają właśnie z braku rozmowy, kontaktu i widzimy je nawet w codziennym życiu. Ktoś sobie coś wymyśli, pomartwi się o to, a wtedy problem urośnie i nie zawsze będzie się dało go rozwiązać. W każdym razie, sądzę, że to nie Spencer jest A. Po pierwsze - to byłoby trochę nielogiczne z jej strony, tak się narażać. Po co miałaby ryzykować? A po drugie - uważam, że A. jak zwykle zrzuca podejrzenia na kogoś innego specjalnie. Bawi się dziewczynami i śmieje się z ich głupoty. Potrafił je doprowadzić do takiego stanu, że oskarżyły jedną ze "swoich". Przez to rośnie też jego siła i władza nad bohaterkami.

Skupiam się na każdej bohaterce tak samo, ale podświadomie bardziej przejmuję się losami Hanny i Spencer. I to dlatego, że mają problemy rodzinne. Po prostu im współczuję. Na dodatek "przyjaciółka" Hanny okazała się okropna i fałszywa. Nigdy nie ufałam Monie, a w tej części tylko przekonałam się, że miałam rację. Myślę jednak, że to nie tylko Mona zachowała się strasznie. A. też miał w tym swój udział. To przez niego przyjaźń Hanny i Mony ostatecznie się zakończyła. Ale A. na tym nie poprzestał - musiał także pozbyć się Hanny, bo "za dużo wiedziała".

Pewnie niektórzy zastanawiają się, czemu traktuję A. jak mężczyznę. Nie wiem czy to kobieta, czy mężczyzna, ale jakoś lepiej brzmi jak mówię o nim w rodzaju męskim. Mimo, że moje podejrzenia skłaniają się bardziej w stronę jakiejś kobiety. 

niedziela, 4 października 2015

Nowości ze Spectre

Każdy fan agenta 007 wie, że na 6 listopada tego roku zaplanowana jest premiera Spectre. Im bliżej tej daty, tym więcej dyskusji o filmie (i nie tylko) pojawia się w Internecie. I ja postanowiłam w pewien sposób do nich dołączyć.


Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, kto zaśpiewa piosenkę do nowego Bonda. Sam Smith już napisał utwór, który nosi nazwę Writing's On The Wall. Nie zamieszczam linku do niego, bo nie udało mi się znaleźć go w dobrej jakości. Jako piosenka jest świetny, według mnie. Śliczny tekst, przepięknie zaśpiewany i do tego trochę-bondowska muzyka. Te jego zalety nie sprawiają jednak, że ów utwór pasuje do Bonda. Sądzę, że jest zdecydowanie zbyt delikatny i spokojny. Brzmi, jakby Spectre miało być melodramatem. Uważam, że Skyfall o wiele lepiej oddawało klimat filmu. Ale może właśnie ten utwór dopasowany jest do nastroju panującego w filmie? Oznaczałoby to, że znów odbędziemy podróż w przeszłość Jamesa Bonda.


Ostatnio (dosłownie kilka dni temu) pojawił się także kolejny zwiastun filmu. To wersja z Filmweb.pl i jest po angielsku, ale można bez problemu wszystko zrozumieć. Na mnie praktycznie wszystkie zwiastuny robią wrażenie, więc tu dzieje się tak samo. Cieszę się, że jest on krótki, bo w przypadku tych dłuższych znajdują się w nich wszystkie najciekawsze sceny z filmu. Po tym zwiastunie niewiele można powiedzieć o produkcji. Podsyca on tylko naszą ciekawość. Tak powinno być. Nie ujawnia fabuły, a na pewno zachęca do obejrzenia. Mam tylko wrażenie, że początek Spectre zacznie się bardzo podobnie jak Skyfall.
Michael Fassbender
Wiele osób zastanawia się, co stanie się z kolejną częścią przygód Jamesa Bonda. Daniel Craig podpisał kontrakt na 5 filmów, przy czym cztery już powstały. Jeszcze jeden raz powinien wcielić się w agenta 007, ale sam przyznał, że Spectre może okazać się ostatnim filmem z jego udziałem. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale nawet jeśli to trudno, zmiany nie muszą przecież okazać się złe. Przyznam, że nie oglądałam innych aktorów w roli Bonda. Ale to nie dlatego, że o nich nie wiem lub zakładam z góry, że inni źle zagrali tę postać. Po prostu uważam Daniela Craiga za tak niesamowitego, że nie chcę innych z nim porównywać.
Damian Lewis
A wracając do tematu - dosłownie co kilka dni pojawiają się pogłoski, kto miałby zostać nowym Bondem. Gdy tylko usłyszałam pierwszą plotkę (nie pamiętam już, kogo nominowała do tej roli), do głowy przyszedł mi Michael Fassbender. On, jak dla mnie, jest idealnym kandydatem do Bonda (i do tego jednym z moich ulubionych aktorów, tak samo jak Daniel Craig). Uważam nie tylko, że on pasuje do tej roli, ale też że świetnie by zagrał tego bohatera.
Niedawno pojawiła się informacja, że na rolę Bonda ma szansę Damian Lewis. Niby nie oglądałam żadnego filmu z jego udziałem, ale on nie pasuje. Po prostu. I to dużo osób tak sądzi, nie tylko ja. Nawet nie chodzi o kolor włosów, bo to można zmienić, ale jego rysy twarzy zwyczajnie nie pasują do Bonda.
Tom Hardy
Dużo osób typuje Michaela Fassbendera (jak dla mnie - idealny kandydat), Idrisa Elbę (bardzo dobry aktor, ale nie na Bonda) oraz Toma Hardy'ego. To też jest dobry pomysł. Uważam, że Tom Hardy powinien zabłysnąć jakąś ważną rolą, a jeszcze nie miał okazji, aby to zrobić. Jednak tą rolą nie powinien być James Bond. Tom ma w sobie za mało elegancji, którą Bond powinien mieć.

sobota, 3 października 2015

Więzień labiryntu: Próby ognia - recenzja

Tytuł: Więzień labiryntu: Próby ognia
Tytuł oryginalny: Maze Runner: The Scorch Trials
Gatunek: thriller, akcja, sci-fi
Reżyseria: Wes Ball
Czas trwania: 2 godziny 12 minut
Premiera: 18 września 2015
Aktorzy: Dylan O'Brien, Ki Hong Lee, Kaya Scodelario, Thomas Brodie-Sangster, Rosa Salazar, Giancarlo Esposito, Patricia Clarkson, Aidan Gillen


Po sukcesie Więźnia labiryntu wypromowanie Prób ognia nie było aż takie trudne. Do kina poszli i fani książki, i filmu, a to ponieważ film sam w sobie jest świetny. Co ważniejsze - nie patrzymy na niego jak na zwykłą ekranizację, ale jako coś zupełnie innego niż książka. Twórcom rzadko udaje się uzyskać ten efekt.

Labirynt był tylko początkiem

Nasi bohaterowie, Streferzy, po wielu trudach wydostają się z labiryntu. Myślą nawet, że udało im się uwolnić z sideł DRESZCZu. Jednak ich radość szybko się kończy. Dowiadują się, że tak naprawdę DRESZCZ wszystko to zaplanował. Sądzili, że przechytrzyli tę organizację, bo mieli tak myśleć. "Uwolnili się", bo tak miało się stać. Innymi słowy - nie wydarzyło się nic niespodziewanego. A po co to wszystko? Żeby stworzyć lek na Pożogę, chorobę doprowadzającą do szaleństwa. 


Swoją drogą (tak, powtarzam się) ludzie chorzy na Pożogę byli zupełnie inni niż w książce. Do filmu generalnie nie można mieć wielu zarzutów. Uważam jednak, że pozostawienie ich w książkowej formie po prostu lepiej wpłynęłoby na cały film. Niektórzy ludzie mają już dość produkcji o zombie gryzących, co tylko stanie im na drodze. Poparzeńcy, którzy przekroczyli Granicę, zachowywali się jak te stworzenia, ale ich nie było znowu tak wielu. A takie potwory, które potrafią bawić się z "ofiarą" (a nie tylko warczeć), byłyby znacznie ciekawsze. W książce przyznam, że bałam się, gdy Poparzeniec gonił Brendę i Thomasa w tunelach. Ale w tym filmie wszystkie zmiany da się zaakceptować i w ogóle nie rzucają się w oczy. No chyba, że ktoś się uprze, żeby je zobaczyć, tak jak ja :).

Prostsza fabuła

Po prostu niemożliwe były uchwycenie tylu wątków w jednej części, fabuła więc jest prostsza i mniej rozbudowana niż w książce. Bardzo podoba mi się dodanie nowych scen, które idealnie zastępują te książkowe. Żałuję tylko, że nie ma walki z nowymi potworami DRESZCZu, tej z końca powieści.


Sama nie wiem, jaki jest mój ulubiony moment. Bardzo podobała mi się wizyta Thomasa i Brendy w mieście Poparzeńców i halucynacje głównego bohatera w klubie. Świetnie zrobiony moment. Otoczenie, w jakim toczy się większa część filmu (pustynia, ruiny miast) jest rewelacyjne i bardzo realistyczne. Największy plus za miasto ogarnięte Pożogą. Ono po prostu robi wrażenie. Już nawet nie chodzi o to, że świetnie wygląda, ale wzbudza emocje. Robi wrażenie tajemniczego i zamkniętego, każdy żyje własnym życiem, ludzie tu interesują się jedynie własnym losem, bo wiedzą, że niedługo przemienią się w groźne potwory.

Szczurowaty, Janson, najlepiej sobie poradził z całej obsady, według mnie. Widać, że wszyscy aktorzy włożyli w swoje role duży wysiłek, skutkiem tego jest bardzo, bardzo dobra gra. Jednak to Janson najbardziej zapisuje się w pamięci, nawet pomimo że gra jedną z drugoplanowych ról. Ta postać w filmie jest zupełnie inna niż w książce, ale zachodzi w niej zmiana na lepsze. Postać Aidana Gillena ma taki błysk w oku, jakby cały czas coś knuł i wygląda na o wiele groźniejszego. Mogę tu stwierdzić, że aktor zagrał fenomenalnie, jestem naprawdę pod wrażeniem. 
Jestem ciekawa, jak rozwiną się niektóre wątki w Leku na śmierć. A że w Więźniu labiryntu nic nie jest pewne, dowiem się tego dopiero w 2017 roku.

Plusy i minusy

- brak kilku ważnych scen,
- bardzo słabe zakończenie, aż tragiczne,
- błędy, które dość mocno rzucają się w oczy (bohaterowie nie jedzą w ogóle i prawie nie piją; może tak miało być, ale wygląda to nierealistycznie),


+ dużo umiejętnie wprowadzonych zmian,
+ cały czas się coś dzieje,
+ dobrze połączone wydarzenia,
+ dobre efekty specjalne,
+ gra aktorska świetna,
+ można się przestraszyć niektórych scen.

Moja ocena to 8/10. Film lepszy niż pierwsza część i to pod wieloma względami.

czwartek, 1 października 2015

Avengers: Czas Ultrona - recenzja

Tytuł: Avengers: Czas Ultrona
Tytuł oryginalny: Avengers: Age of Ultron
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Joss Whedon
Czas trwania: 2 godziny 21 minut
Premiera w Polsce: 7 maja 2015
Aktorzy: Robert Downey Jr., Chris Hemsworth, Mark Ruffalo, Chris Evand, Scarlett Johansson, Jeremy Renner, James Spader, Samuel L. Jackson

Avengers to dla mnie zbitka wszystkich rozpoznawalnych postaci Marvela. Raczej takie połączenia wychodzą średnio (i tak jest w tym przypadku), ale niektórzy na pewno je lubią, a nawet ubóstwiają.

Ultron bardzo zły

Pomysł na film jest może całkiem dobry. Przereklamowany, ale do obejrzenia. Ale jak zobaczyłam początek filmu, czyli superbohaterów walczących ramię w ramię z żołnierzami (mam nadzieję, że wiecie, co mam na myśli), to ręce mi opadły. Sama myśl, że coś takiego jak mini-wojsko z postaci z komiksów istnieje, wydaje mi się dziwna. Wiem, że to cały "atut" Avengers - że nie muszą oni kryć swoich mocy lub się ukrywać. Dla mnie to po prostu wydaje się bardzo nieprawdopodobne i do tego słabo wygląda.


Ultron został oczywiście stworzony, by czynić dobro, a konkretniej - chronić słabiutkich ludzi. Niestety, ta sztuczna inteligencja (tak, kolejna sztuczna inteligencja) uznała, że to Avengers są zagrożeniem dla Ziemi. Postanowiła więc ich wyeliminować. Jak na złość Ultrona stworzyli Tony Stark (Robert Downey Jr.) i Bruce Banner (Hulk; Mark Ruffalo). Zrobili to, nie zważając na ostrzeżenia innych.

Efekty

Nie wiem, czego to kwestia, ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że są coraz gorsze. To może być kwestia powstawania wielu filmów dla młodszych widzów, które wpływają też na te dla "starszych". Nie chodzi mi tu o to, że Avengers: Czas Ultrona to nie film dla młodych. Mam na myśli ogólne pogorszenie się efektów specjalnych. Zmieniają się na bardziej cukierkowe, kolorowe i idealne. Nie przejmowałabym się tym, gdybym nie zobaczyła tego już w wielu produkcjach.


Najlepszy moment w filmie to ta długa walka Hulka i Iron Mana (myślałam, że się nie skończy). Był to wreszcie jakiś element akcji, a przynajmniej jeden z nielicznych, które mnie zainteresowały. Te dwie postacie całkowicie zniszczyły miasto i to w dość zabawny sposób. 

Co?

To tylko moje odczucie, ale miałam wrażenie, że w tym filmie nic do siebie nie pasuje. Tu się działo to, tutaj to i tak naprawdę często te zdarzenia były wzięte znikąd. Nie podobało mi się wiele rzeczy. Na przykład model cudownej rodziny Clinta Bartona (Jeremy Renner). Po prostu nie pasowało to do filmu, przynajmniej dla mnie. Tak samo "ożywienie" Jarvisa. Bardzo lubię tę sztuczną inteligencję, ale jego postać (ta podobna do ludzkiej) dziwnie różniła się od wszystkiego - od bohaterów, Ultrona, a nawet całej Ziemi. Po prostu do nich nie pasował


Teraz średnio pamiętam ten film, ale generalnie nie zapominam, dlaczego coś się działo. W drugiej części Avengers pozapominałam wszystkie wątki. Irytuje mnie to, bo, myśląc o tym filmie, mam pustkę w głowie. Może nie taką całkowitą, ale chciałabym więcej pamiętać z tej produkcji. 

Moja ocena to 5,5/10. Ciężko tu cokolwiek wystawić, bo umiem skupić się jedynie na wadach, niestety.
© Agata | WS.