poniedziałek, 28 września 2015

Nosferatu - symfonia grozy - recenzja

Tytuł: Nosferatu - symfonia grozy
Tytuł oryginalny: Nosferatu, eine Symphonie des Grauens
Gatunek: horror, niemy
Reżyseria: Friedrich Wilhelm Murnau
Czas trwania: 1 godzina 34 minuty
Premiera: 17 lutego 1922
Aktorzy: Max Schreck, Alexander Granach, Gustav von Wangenheim, Greta Schroder






























Przyznam, że to pierwszy film niemy, jaki obejrzałam. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Bałam się, że nie wytrzymam filmu, w którym nie ma słów, ale udało mi się. I nawet nie było to trudne.


Nosferatu - symfonia grozy to pierwsza ekranizacja powieści Dracula Brama Stokera z 1897 roku (przynajmniej z tego, co wiem pierwsza). Nie znam szczegółów, ale twórcy musieli zmienić imiona bohaterów, niestety nie pamiętam dlaczego. 
Fabuła jest prawie taka sama, jak w książce. Prawie, bo już nawet dziewięćdziesiąt lat temu twórcy zabierali się za zmienianie treści książki do ekranizacji. Nie twierdzę, że film na tym ucierpiał. Uważam, że wyszedł świetnie.


Agent nieruchomości (Hutter) musi wyjechać do klienta i nakłonić do zakupu domu w Anglii. Na miejscu dowiaduje się z legend i ksiąg, że trafił do zamku wampira - Nosferatu. Hrabia Orlok to nikt inny jak Dracula. 

Gra aktorska

W filmach niemych widz słyszy samą muzykę. Aktorzy nie mają możliwości pokazania emocji w głosie. Mogą tylko przekazywać je poprzez gesty i mimikę. Skutek tego jest taki, że są one bardzo gwałtowne i momentami nawet przesadzone. Czasami (dla mnie) wygląda to śmiesznie, ale tak stare filmy według ich pierwszych widzów musiały być rewelacyjne. Samo to, że wciąż je oglądamy świadczy samo przez się. 


Aktorzy mieli bardzo trudne zadanie - nie dość, że efekty specjalne rzadko się pojawiały, to jeszcze musieli pokazać wszystkie uczucia tylko poprzez swoje ciało. Uważam to za ekstremalnie trudne. Teraz ciężko wybrać kogoś, kto słabo gra, ale dawniej wystarczyło zrobić niezbyt przekonującą minę, żeby podpaść widzom.

Niemy horror to niemy horror, nic innego

Może to trochę dziwne, ale momentami się bałam. Postać Nosferatu była po prostu straszna - zdeformowana i wyłaniająca się z cienia w najmniej oczekiwanych momentach. I właśnie przy scenach z udziałem Maxa Schrecka ogarniał mnie strach. Jednak był on jak najbardziej pozytywny. Nie mogę oglądać współczesnych horrorów, bo za bardzo się boję, a w Nosferatu dodaje on filmowi uroku.


Poza tym, ten film jest czarno-biały. Sama ta cecha nadaje mu tajemniczości. Kolorowe horrory wychodzą trochę kiczowato, a czarno-białe - naprawdę robią wrażenie. A Nosferatu stał się jednym z moich ulubionych czarnych charakterów (zaraz bo Jokerze zagranym przez Heatha Ledgera). Pewnie domyśliliście się tego, bo cały post zapełniłam jego zdjęciami.


Moja ocena to 7,5/10. Na pewno wrócę kiedyś do tego filmu, bo spodobał mi się. Uważam, że jest on nawet lepszy niż niektóre współczesne filmy. 

niedziela, 27 września 2015

Pretty Little Liars. Bez skazy - recenzja

Tytuł: Bez skazy
Tytuł oryginalny: Flawless
Cykl: Pretty Little Liars (tom 2)
Autor: Sara Shepard
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Moondrive, Otwarte
Gatunek: literatura młodzieżowa

Po raz drugi spotkałam się ze Spencer, Emily, Hanną i Arią. Druga część cyklu jest na pewno dłuższa, więc też więcej się dzieje. Tak samo jak w pierwszej (w trzeciej zresztą też) najbardziej emocjonujące wydarzenia są umieszczone na ostatnich stronicach. Zaczynam podejrzewać, że w każdej powieści Sary Shepard tak będzie. W sumie główne bohaterki cały czas mają nowe problemy, ale to nie są takie kłopoty, które nie pozwoliłyby nam przestać czytać. Takie pojawiają się właśnie na końcu.

Ta część bardziej mi się podobała. Mam wrażenie, że jest jakby "bogatsza". W Kłamczuchach dopiero przyzwyczajaliśmy się do postaci i autorka musiała dokładnie nakreślić sytuacje dziewczyn (ich problemy zdrowotne, rodzinne). Teraz już mogła "zaszaleć" i wprowadzić nowych bohaterów i więcej wątków.

Każda bohaterka ma poświęconą prawie taką samą część książki. Ja jednak odnoszę wrażenie, że Sara Shepard tym razem bardziej skupiła się na Emily i Hannie. Może tak mi się tylko wydaje, ale widać, że w ich życiu pozmieniało się najwięcej. 
Emily, Hanna, Spencer i Aria żyją swoim życiem, rozwiązują własne problemy i zamartwiają się groźbami A. (które teraz stały się poważniejsze). I nagle pojawia się Toby - jedyny człowiek, który oprócz dawnej paczki Alison wie o sprawie Jenny. I już po pierwszej wiadomości od A. podejrzenia padają na tego chłopaka. 

Ja bardzo polubiłam Toby'ego. Dziewczyny jednak nie mogły się do niego przekonać. Bały się wiedzy, jaką dysponował i tego, co mógłby z nią zrobić. Ciekawi mnie, jak potoczyłyby się wydarzenia, gdyby dawne przyjaciółki szczerze z nim porozmawiały. Na pewno A. by nie zniknął, ale razem z Tobym może łatwiej byłoby im odkryć jego tożsamość.

Mój ulubiony moment to chwila, gdy Hanna odkrywa prawdziwy charakter Kate, pasierbicy jej ojca. Kate udawała, że pomoże Hannie, a powiedziała tak tylko dlatego, że chciała ją pogrążyć. Zachowała się okropnie, gdy ją oszukała i nie dotrzymała pewnej obietnicy. To jednak pokazuje, że to, co widzimy, nie zawsze jest prawdą.

W Pretty Little Liars nie dość, że okładki są śliczne, to jeszcze mają pewną bardzo ciekawą cechę. Na tylnej części jest fragment okładki kolejnej książki. Na przykład Bez skazy ma na okładce zniszczone okulary, a obok rozlany lakier. Z tyłu widnieje buteleczka lakieru do paznokci, tak samo jak na okładce Doskonałych. Strasznie mi się to podoba! Może nie jest to niesamowite, ale ja uważam, że to świetny pomysł.

sobota, 26 września 2015

Pamiętniki Wampirów. Przebudzenie. Walka. Szał - recenzja

Tytuł: Przebudzenie. Walka. Szał (Księga 1)
Tytuł oryginalny: The Awakening. The Struggle. The Fury.
Cykl: Pamiętniki Wampirów (Tom 1,2,3)
Autor: L.J.Smith
Ilość stron: 479
Wydawnictwo: Amber
Gatunek: fantastyka, fantasy


Dość długo zbierałam się do tej recenzji. Przeczytałam tę książkę ponad miesiąc temu i zupełnie mi wyleciało z głowy, że chciałam o niej napisać. Jak ją skończyłam, od razu zajęłam się innymi sprawami (a także innymi książkami) i po prostu o niej zapomniałam. Poza tym, ukryła się w biblioteczce wśród czarnych okładek i nawet jej nie zauważyłam ;).

Jeżeli chodzi o wydarzenia, to dużo się dzieje i przyznam, że nie jestem w stanie ich szczegółowo opisać. W końcu czytałam wydanie, które łączy trzy części Pamiętników Wampirów, więc nawet nie za bardzo miałoby to sens. 

Przebudzenie i Walka

W każdym razie główną bohaterką jest Elena Gilbert, szkolna królowa, zawsze modna, piękna i popularna. Gdy wraca z Francji do rodzinnej miejscowości, w jej życiu mają miejsce dziwne wydarzenia. Nowy uczeń w szkole, który jako jedyny zdaje się nie ulegać jej urokowi. Zdrada przyjaciółki. Kryzys w związku. A także pewna tajemnicza wrona, która zdaje się ją śledzić (jakkolwiek to brzmi). 

Serialowa Elena, która jest dokładnym przeciwieństwem tej z książki.
Gdy już udaje jej się chociaż trochę poznać Stefano, czyli tego nowego ucznia, Elena dowiaduje się, że chłopak nie mógł z nią wytrzymać, bo przypomina mu zmarłą ukochaną. Dziewczyna próbuje odkryć, kim jest, skąd pochodzi ten zagadkowy chłopak. Jak pewnie wszyscy się domyślają po samym tytule serii, jest on wampirem. Gdy już Elenę i Stefano zaczyna łączyć silne uczucie, pojawia się pewien nieprzyjazny wampir, który chce to zniszczyć. I to głównie te rzeczy dzieją się w dwóch pierwszych częściach (które, nawiasem mówiąc, nie są zbyt wciągające).

Szał

Akcja przybiera coraz szybszy obrót. W Szale czasami ciężko się połapać, co się dzieje, ale mnie w tym przypadku to odpowiada. Trzecia część jest po prostu uzależniająca, nie da się skończyć czytać. Dawno już nie czułam, że, choćby nie wiem co się działo, nie mogę przerwać lektury. Szał pełen jest zwrotów akcji, zaskakujących wydarzeń, a do tego posiada świetne zakończenie. Może niesłusznie, ale odczuwam lekką dumę, że już w połowie tej części domyśliłam się, kto utrudnia naszym bohaterom życie. No ale pierwszy raz udało mi rozwikłać zagadkę przed bohaterami, więc muszę się nacieszyć.


Lubię wszystkich bohaterów, nie wiem kogo najbardziej. Elena jest zaradna i odważna, więc chętnie wepchnęłabym ją na miejsce Nory z serii Szeptem, bo tam zdecydowanie przydałby się taki charakter. Jej przyjaciółki są opiekuńcze i szczere, Stefano troskliwy i kochający, a Damon... on chyba jeszcze nie pokazał swojego prawdziwego oblicza. Niedługo sięgnę po kolejne części, a wtedy postaram się napisać już o innych rzeczach. 

wtorek, 22 września 2015

Mroczny Rycerz - recenzja

Tytuł: Mroczny Rycerz
Tytuł oryginalny: The Dark Knight
Gatunek: akcja, sci-fi
Reżyseria: Christopher Nolan
Czas trwania: 2 godziny 32 minuty
Premiera w Polsce: 8 sierpnia 2008
Aktorzy: Christian Bale, Heath Ledger, Aaron Eckhart, Michael Caine, Maggie Gyllenhaal, Gary Oldman, Morgan Freeman


Inny cel

Batman (Christian Bale) na początku toczy spór z pewną mafią i pomaga policji schwytać jej członków. Prokurator Hervey Dent (Aaron Eckhart) także bierze czynny udział w tej sprawie. Może nawet aż za bardzo się w nią zagłębia. A na wszystkie ich zmagania, trochę z ukrycia, patrzy Joker (Heath Ledger) i śmieje im się w twarz.

Tak naprawdę ze wszystkimi zbrodniami, jakie mają miejsce w Gotham City, połączony jest właśnie ów czarny charakter. Rabuje, okrada, zabija i szantażuje niewinnych ludzi i żartuje z Batmana, bo ten nie jest w stanie nic z tym zrobić. W tym filmie także bardzo dużo się dzieje (tak, wiem, że powtarzam bardzo często to zdanie), a wydarzenia przybierają niekorzystny obrót dla Harveya i jego narzeczonej Rachel (Maggie Gyllenhaal), ale nigdy dla Jokera.

Wydaje się, że złapanie Jokera wszystko załatwi. Ale okazuje się, że nie. Ten czarny charakter miał asa w rękawie. Był niezwykle przewidujący i zaplanował sobie wszystko tak, żeby miasto zyskało jego "następcę". A został nim niezwykle dobry i sprawiedliwy człowiek. Joker po prostu całkowicie zniszczył mu psychikę. Doprowadził do tego, że ten człowiek stał się okrutny i lekkomyślny. Co do tej drugiej cechy, nie wiem czy Joker tego chciał. Może tak, bo dzięki niej w Gotham wybuchłoby większe zamieszanie, ale czy nierozsądny czarny charakter pożyłby długo?

Joker

Bohater stworzony przez Heatha Ledgera jest rewelacyjny, mogę się nim zachwycać i zachwycać. Budzi on lęk w każdym mieszkańcu Gotham. Nie wiem jednak, jakie uczucia wywołuje w Batmanie. Na pewno strach, ale sądzę, że nad wszystkim przeważa gniew, który spowodowany jest bezsilnością. Batman planuje wiele rzeczy, ale Joker jest w tym po prostu lepszy. Poza tym, wie jak wzbudzić odpowiednie emocje w ludziach (m.in. dlatego wszystkim opowiada historię o swoich bliznach, ale zawsze ją zmienia).

Przeraża ludzi też swoim "codziennym" zachowaniem. Czuje się w ich towarzystwie swobodnie, nawet jeśli ich w danym momencie okłamuje lub zastrasza. Nie waha się przed niczym i to jeszcze pogłębia ich obawy przed tym, co Joker może zrobić.

Szczerze mówiąc, to nie wiem, jak kończą się losy tej postaci. Wszystkie wątki są mniej więcej zakończone i przygotowane do Mroczny Rycerz powstaje, a Joker kończy, przypięty do liny kilkadziesiąt pięter nad ziemią. Co się z nim później dzieje? Jeśli wiecie, to napiszcie w komentarzu lub wejdźcie w rubrykę Kontakt (kliknąć na zdjęcie przy opisie), bo bardzo mnie to ciekawi.

Moja ocena to 9/10. Jeden z najlepszych filmów Christophera Nolana.

Źródło zdjęcia LINK

poniedziałek, 21 września 2015

Wolny strzelec - recenzja

Tytuł: Wolny strzelec
Tytuł oryginalny: Nighcrawler
Gatunek: dramat, kryminał
Reżyseria: Dan Gilroy
Czas trwania: 1 godzina 57 minut
Premiera w Polsce: 21 listopada 2014
Aktorzy: Jake Gylenhaal, Rene Russo, Riz Ahmed, Bill Paxton


Film ma wysoką średnią, co dla mnie jest trochę niezrozumiałe. Oglądałam go w dwóch etapach, bo po prostu nie byłam w stanie wytrwać tych dwu godzin. Rzadko trafiają mi się filmy, które bardzo (ale to bardzo) wolno się rozkręcają, jednak ten do takich należy.

Nie żałuję

Obejrzałam połowę, bo byłam ciekawa, czy wreszcie się coś stanie, ale w końcu moja cierpliwość się wyczerpała. Postanowiłam, że już do niego nie wrócę, ale jednak to zrobiłam. Nie mam czego żałować, bo druga część była o wiele lepsza. Akcja rozkręciła się, a także pojawiły się emocjonujące momenty. W kilku scenach ze stresu myślałam, że serce mi z piersi wyskoczy.


Louis Bloom zarabia na życie, dostarczając sfilmowane przez niego wypadki, katastrofy, włamania. Pięknie jest pokazane jak ze zwykłego, szarego człowieczka zmienia się w bogatego kamerzystę, z którego zdaniem liczą się najważniejsze osoby w telewizji. W sumie, już na początku filmu widzimy jego charakter. Bohater ustala sobie małe cele, które po kolei osiąga, aby kiedyś stać się szanowanym i znanym człowiekiem. Pomaga mu w tym duża determinacja, ale ta jego cecha "działa" z czasem z inny sposób. Najpierw jest pozytywna, a postrzegamy ją tak, dlatego że Louis nie stara się od razu osiągnąć wszystkiego. Rozsądnie podchodzi do prowadzenia własnego biznesu. Jednak z czasem, gdy już zaznaje luksusów, wychodzi z niego nie tylko skąpstwo i brak zrozumienia dla drugiego człowieka, ale też całkowity brak zahamowań. Ten mężczyzna nie cofnie się przed niczym, aby tylko osiągnąć swój cel.


To, że Bloom nie liczy się z ludźmi, widać przez cały czas. Dla niego są to tylko narzędzia, których potrzebuje do wspinania się po szczeblach kariery. Może gdyby tylko nie zważał na ich zdanie, to nie byłoby aż tak drastyczne. Ale jego nie obchodzi nawet życie innych. Już do samego kręcenia wypadków potrzebna jest taka umiejętność, ale on nawet zataja ważne informacje, aby więcej zarobić (nie chcę wdawać się w szczegóły, bo to zdecydowanie najlepsza akcja z filmu; byłam nią zachwycona). Mimo wszystkich wad bohatera (a ma ich o wiele więcej) jest on także niesamowicie inteligentny i sprytny. Tych dwu cech nie można do niego nie dopasować.

Ludzki charakter

Wiele cech (generalnie wad) Louisa spotykamy na co dzień u innych ludzi. Nawet nie są one często złe, bo pomagają się owym ludziom wybić i odnosić sukcesy. U Blooma te cechy są jednak wyolbrzymione, więc sam bohater staje się przez to okrutny i bezwzględny. 


Według mnie, jest to świetna rola Jake'a Gyllenhaala, może nie na Oscara, ale na pewno jeden z jego lepszych występów. W filmie najbardziej należało zwrócić uwagę na zmianę, jaka zaszła w głównym bohaterze. Jake pokazał to tak dobrze, że wszystko mieliśmy podane jak na dłoni.
Moja ocena to 5/10. Film dość dobry, ale ciężko na nim (na początku) wytrwać.

piątek, 18 września 2015

Coś o mnie cz.8 - Ebook czy książka?

Jest to kwestia, o której wiele, wiele osób dyskutuje. Sądzę, że jest ona powodem licznych sporów, bo niektórzy nie chcą zaakceptować rozwoju technologii. Papierowe książki są cudowne i nic nie jest ich w stanie zastąpić. No ale czy to jest prawda?

Idziemy do przodu

Nie wiem dokładnie, kiedy ebooki się pojawiły. Od tego czasu zyskały wielu swoich zwolenników, ale także zdobyły liczne grono przeciwników. Ludzie zawsze używają tych samych argumentów, świadczących o tym, że są lepsze niż wersje papierowe książek, ale ja i tak je wypiszę. 
                                    
Ebook jest mały. Można zabrać ze sobą wiele książek, a i tak nie będą ani dużo ważyć, ani zajmować miejsca. Jest to bardzo duża zaleta. Nie trzeba na co dzień dźwigać niepotrzebnych ciężarów, a także zabierać dużych książek na wakacje. 
Ebooki są wygodne. Możemy dostosować wielkość czcionki, akapitów, widok. Do tego nie męczą oczu. Szczerze mówiąc, mnie bardziej bolą oczy po książkach papierowych z małą czcionką niż e-książek. Na czytniku możemy trzymać ogromną liczbę powieści, jakieś dokumenty, opowiadania. I właśnie wygoda czytników jest największą zaletą, ale bardzo, bardzo ważną. Ułatwia nam życie codziennie. 

Dlaczego ludzie wciąż wolą wersje papierowe?

To właśnie książki papierowe są chętniej wybierane przez czytelników. Ludzie argumentują to na różne sposoby, ale niemalże każdy mówi o samej "obecności" książki. Można dotknąć kartek, poczuć ich zapach. A także oglądać okładkę i czytać opis oraz biografię autora w nieskończoność, co ja zawsze robię.

Książki są po prostu śliczne, nie można się na nie napatrzeć. Nie wyobrażam sobie niektórych mieć w formie ebooka, na przykład Pretty Little Liars. Jeżeli podoba mi się wydanie papierowe danej powieści, to kupuję ją właśnie w takiej formie.
Nie ukrywam, że lubię wersje papierowe, ale jedna rzecz (oprócz ich ciężaru i rozmiaru) mi w nich strasznie przeszkadza. Mianowicie chodzi o to, że patrzę, na której stronie się znajduję. To sprawia, że czytanie strasznie mi się dłuży. Poza tym grubość książki w przypadku tych długich potrafi zniechęcić czytelnika. Miałam kilka takich sytuacji, niestety.

Ja nie wybieram nic, używam i ebooków, i książek papierowych. I te, i te mają wady oraz zalety, więc sądzę, że powinna być zachowana między nimi równowaga. Sądzę, że to najlepsze rozwiązanie.

Źródła zdjęć
pierwsze
drugie

czwartek, 17 września 2015

Fangirl - recenzja

Tytuł: Fangirl
Tytuł oryginalny: Fangirl
Autor: Rainbow Rowell
Ilość stron: 460
Wywanictwo: Otwarte, Moondrive
Gatunek: literatura młodzieżowa

Druga książka autorstwa Rainbow Rowell, którą miałam okazję przeczytać. W sumie to w przypadku Eleonory i Parka nawet nie wiedziałam co to znaczy "rainbow rowell". Myślałam, że to jakieś nowe wydawnictwo, ale słyszałam też, że niektórzy myśleli, że to jakiś podtytuł. No cóż, dość mocno zdziwiłam się, gdy się dowiedziałam, że tak właśnie nazywa się autorka. 

Prawie jak bohater zakochujący się w czytelniku

Ta powieść nie jest zwyczajna. Jest trochę jak pisana w alternatywnej rzeczywistości, bo nie opowiada niezwykłej, fantastycznej (i jednocześnie nieprawdopodobnej) historii, ale mówi o osobach, które te historie czytają. To zupełnie tak jakbyśmy czytali o nas samych. 

Cath właściwie żyje we własnym świecie. Nie nawiązuje nowych znajomości, nie spotyka się ze znajomymi, więc cały swój wolny czas poświęca na pisanie tzw. fanfików i czytanie o Simonie Snowie. Jednak, gdy rozpoczyna studia, musi zmienić swój styl życia. Poznaje Leviego, chłopaka, którego głównym celem w życiu jest rozweselanie ludzi. A z kolei jej współlokatorka, Reagan, praktycznie nie mieszka w ich pokoju i nie ma zamiaru nawet zapoznawać się z Cath.

Cath jest w dość trudnej sytuacji - wychowuje się bez matki, jej ojciec ma problemy z pracoholizmem, a siostra bliźniaczka nie chce mieszkać z nią w akademiku. Dziewczyna ucieka w świat książek, a konkretnie - do świata Magów stworzonego prze Gemmę T. Leslie. Jej seria jest niezwykle popularna, więc doczekała się wielu fandomów i historii stworzonych przez fanów (owych fanfików). Główna bohaterka jest autorką najpopularniejszej fikcji fanowskiej o Simonie Snowie.

Seriia Gemmy T.Lesie to "nasz" Harry Potter?

Czytając Fangirl, miałam silne wrażenie, że seria o Magach, na której właściwie opiera się książka, jest taka jak nasz Harry Potter. Wiele osób się na niej wychowało i jest bardzo ważną pozycją w literaturze, a poza tym każdy ją zna. No ale dlaczego, w takim razie, w Fangirl jest wspomniana postać Harry'ego? Wygląda przez to na to, że te dwie serie istnieją w świecie Cather. 

Bardzo podobały mi się fragmenty ulubionej serii Cath po każdym rozdziale. Przygody Simona często nawiązywały do tego, co przeżywa główna bohaterka lub wydarzeń w jej życiu. Poza tym, był to taki przerywnik między kolejnymi rozdziałami. Dzięki tym "wstawkom" Fangirl zyskuje coś, z czym nie spotkałam się w żadnej innej książce. Nie myślę, że bez nich byłaby nudna, ale na pewno nie byłaby "pełna". Fragmenty rozdziałów z Simona Snowa ją uzupełniają. Pokazują, czym główna bohaterka żyje, interesuje się, a całej historii dodają nowy wymiar.

Ta lektura trafiła w mój gust idealnie, nawet pomimo braku istot nadnaturalnych. U Cath widzę naprawdę wiele, wiele cech, które i ja posiadam. Właściwie, różni nas tylko kilka aspektów. Ona jest o wiele bardziej zamknięta w sobie i o wiele mniej lubi kontakty z ludźmi. Ale to tylko potęguje nasze wrażenie, że jest ogromną książkoholiczką. Polecam tę książkę wszystkim, ale wiem, że będą mogli ją "poczuć" tylko takie osoby jak Cath.

niedziela, 13 września 2015

Lawalantula - recenzja

Tytuł: Lawalantula
Tytuł oryginalny: Lavalantula
Gatunek: horror, sci-fi
Reżyseria: Mike Mendez
Czas trwania: około 1,5 godziny
Premiera w Polsce: 25 lipca 2015
Aktorzy: Steve Guttenber, Leslie Easterbrook, Michael Winslow, Nia Peeples

Na wstępie zaznaczę, że nie mam zamiaru obrazić niczyich uczuć. Jeśli komuś podoba się ten film to przecież jego zdanie. Ale dla mnie sam opis mówi wiele. "Wskutek erupcji wulkanu Los Angeles staje się terenem łowieckim uwolnionych spod ziemi olbrzymich pająków, które zieją ogniem" (opis ze strony Filmweb.pl). Jeśli w filmie pojawia się coś takiego jak pająk plujący lawą mający zdolność samozapłonu lub latające rekiny, znaczy, że wytwórnia Syfy wyprodukowała kolejne "dzieło".

Trochę nie mogę uwierzyć, że obejrzałam ten film, a jeszcze bardziej nie wierzę, że teraz o nim piszę. Widać każdy może sam siebie zaskoczyć. Lawalantula jest tak absurdalna, że aż śmieszna. Często w ogóle nie spodziewamy się tego, co się wydarzy, bo jest to zwyczajnie bez sensu. No bo kto by przewidział, co w danym momencie zrobi ognisty pająk? No nikt.

Może to się wydać zaskakujące, ale film ma fabułę. Tak! I to nawet nie aż taką tragiczną (widziałam gorsze filmy). Przez cały czas pewien aktor po prostu próbuje uratować rodzinę przed groźnymi pająkami. Nie wiem, czy jest sens, żebym opisywała więcej. Bo dzieje się dość sporo (wydarzenia są dziwne, ale... są), a nie chcę streszczać całego filmu. Co to, to nie. Nie zabiorę Wam możliwości wybuchania śmiechem w najlepszych momentach :).

Bzdura, bzdura, bzdura

Scen absurdalnych też jest bardzo dużo, ale kilka takich sytuacji opiszę. Na przykład, gdy pewną bohaterkę zaatakował pająk w jej domu, ona walcząc z nim, przechodziła od gablotki do gablotki i wyjmowała kolejną broń. No i w końcu go zabiła, taka była zdolna. Nikt nie radzi sobie z plagą tych stworzeń, a tu nagle jakaś zwyczajna kobietka zabija jednego w swoim domu. Albo koleżankę syna głównego bohatera pająk ugryzł w nogę, a po jakimś czasie z jej ust wyszły małe lawalantulki. Prawie jak w Obcym. Rozumiem, że ten film nie miał być realistyczny, ale są też pewne granice. Lub główny bohater dzwoni do syna, a ten na pytanie czy wszystko w porządku, odpowiada, że ma się świetnie. No tak, jak pająki zabiły mu troje przyjaciół, to rzeczywiście wszystko jest w porządku. 

W przypadku takich filmów zastanawiam się, kto ma ochotę (i pomysł), żeby je kręcić. To nie jest kino dla mnie, nie wiem, kto z chęcią takie ogląda. Nie zmienia to jednak faktu, że zdarza mi się sięgnąć po taki "odmóżdżacz".

Moja ocena to  2/10. Chyba wiadomo dlaczego. Ale mimo wszystko, obejrzyjcie ten film, ale jako komedię, tak jak ja to zrobiłam, a gwarantuję, że będziecie się dobrze bawić.

piątek, 11 września 2015

Mad Max: Na drodze gniewu - recenzja

Tytuł: Mad Max: Na drodze gniewu
Tytuł oryginalny: Max Max: Fury Road
Gatunek: sensacyjny, sci-fi
Reżyseria: George Miller
Czas trwania: 2 godziny
Premiera w Polsce: 22 maja 2015
Aktorzy: Tom Hardy, Charlize Theron, Nicholas Hoult, Hugh Keays-Byrne



W tym filmie na pierwszym miejscu na pewno nie stoi fabuła - oczywiście dużo się dzieje, ale na koniec zdajemy sobie sprawę, że wydarzenia nie były aż tak ciekawe. Generalnie najważniejszy cel dla głównych bohaterów to dotrzeć do krainy, gdzie będą mieć lepsze życie (której nazwy nie zapamiętałam). I w sumie tyle mają zaplanowane. Resztę wymyślają na szybko.

Świat zniszczony jest po wojnie. Ludzie żyją na jednej ogromnej pustyni, zebrani w niewielkich miastach (?). W Cytadeli rządy sprawuje Wieczny Joe (Hugh Keays-Byrne). Powiedziałabym nawet, że był on pewnego rodzaju dyktatorem. Wszyscy mieszkańcy tej osady byli mu posłuszni ze strachu, a ci bardziej w niego (czy też w wymyśloną przez niego religię lub coś w tym stylu) wierzący służyli mu i traktowali jak boga. Wydawało mi się śmieszne ukazanie tych ludzi tak ślepo ufających swojemu przywódcy. Naprawdę, byli tak w niego zapatrzeni, że nie zauważali, jak wystawia ich na pewną śmierć.

Pierwszą osobą, która postawiła się Wiecznemu Joe, była jego najwierniejsza poddana - Furiosa (Charlize Theron). Porwała ona jego żony (tak, żony; Joe był ponad prawem, jeśli jakiekolwiek istniało) i próbowała je wywieźć do szczęśliwej krainy, w której sama się urodziła. Po drodze zyskała dodatkowego pasażera - Maxa. Bez niego nie dałaby sobie rady w tej trudnej podróży, ale pewnie sama by się do tego nie przyznała. 

Nasi bohaterowie po drodze stawiają czoła wielu kłopotom i przygodom. Nieraz bywa tak źle, że aż ciężko uwierzyć, że się nie poddali. Pokazują, że warto być zdeterminowanym i nie załamywać się w drodze do szczęścia.

Widz podziwia efekty

Myślę, że dobra muzyka i efekty specjalne są podstawowymi elementami niektórych filmów. Ten Mad Max właśnie do takich należy. Muzyka i efekty tej produkcji zasługują na pochwałę. Dzięki nim bardzo przyjemnie się ogląda. Co ważniejsze - te dwa elementy są ze sobą ściśle połączone i idealnie do siebie pasują. Ciężko powiedzieć, kto miał więcej pracy - osoby odpowiedzialne za dźwięk czy za efekty specjalne. Tak czy inaczej, wykonali ją znakomicie.

Bardzo podobają mi się sceny pościgów, są naprawdę rewelacyjne i realistyczne (czyli nie widać działania grafików). To wszystko naprawdę świetnie wygląda, zachęca do obejrzenia, a także nie pozwala oderwać się od filmu.

Jedyne, co mi przeszkadzało to to, że Charlize Theron jako Furiosa przyćmiła nieco Maxa (Tom Hardy), a to przecież on gra główną rolę. Może to dlatego, że jego postać niewiele mówiła i mniej aktywnie uczestniczyła w wydarzeniach. Trochę trzymał się na uboczu i zastraszał lub obserwował, w zależności od tego, co było potrzebne.

Wady i zalety

+ szybka akcja,
+ wciąga,
+ świetne efekty specjalne,
+ bardzo dobra muzyka,
+ dobra gra aktorska (sądzę, że najlepsza postać to Wieczny Joe),
+ rewelacyjne kostiumy,
+ twórcom udało się pokazać mądrą treść na tle wybuchów i pościgów.

- słabe zakończenie, tutaj coś się popsuło,
- film wydaje się raczej zwyczajny, nie ma w nim nic, co zadziwia,
- niektóre rzeczy, wydarzenia są dziwne i nie wiadomo, o co w nich chodzi.

Moja ocena to 7/10. Właśnie na taką film zasługuje.

wtorek, 8 września 2015

Coś o mnie cz. 7 - Dubbing, lektor czy napisy?

Jak wiadomo - prawie każdy, kto lubi oglądać filmy, potrafi określić, czy woli dubbing, lektor czy też napisy. Nie da się chyba określić, od czego to zależy, a przynajmniej ja nie wiem. To po prostu kwestia naszego gustu, a nie umiemy raczej określić, na przykład, dlaczego lubimy bardziej niebieski od zielonego.

Dubbing

W bardzo prostym tłumaczeniu - w filmie każda postać mówi (po polsku) własnym głosem. Podkładany jest zazwyczaj przez polskich muzyków, aktorów, dziennikarzy. Mogłoby się wydawać, że dubbingu używa się tylko w filmach dla dzieci, ale pojawia się on już nie tylko w tych animowanych. Na przykład Hobbit oraz nowe produkcje Marvela dostają polskie wersje językowe. Według mnie to dobrze, że tak się dzieje, bo młodszym widzom przyjemniej się ogląda filmy, ale ja sama unikam dubbingu. Uważam, że brzmi on bardzo sztucznie. Poza tym taka wersja filmu zwyczajnie mi się nie podoba. Dubbing psuje mi całą przyjemność oglądania. Mimo osób, które za nim nie przepadają, grono jego zwolenników jest bardzo duże. Nie chcę nikogo obrazić - to bardzo dobrze, że takie coś istnieje, ale zwyczajnie nie jest dla mnie.

Lektor

Jeden człowiek mówi wszystkie kwestie bohaterów, zazwyczaj głosem kompletnie pozbawionym emocji. Niby to dobrze, bo wydaje się "obiektywny", ale brzmi to także nienaturalnie. Muszę przyznać, że gdy oglądam film z lektorem, to zawsze kończy się to tak, że sprawdzę obsadę produkcji, a potem jeszcze wejdę na kolejną stronę i kolejną. Po prostu lektor mnie nudzi. Ale ma on jedną ogromną zaletę - jest wygodny. Można, oglądając coś w telewizji, wyjść na chwilę do innego pokoju, bo nie trzeba patrzeć cały czas na ekran. Jednak i tak - unikam.

Napisy

Nie trzeba wyjaśniać, w jaki sposób działają. Jak dla mnie filmy z napisami zdecydowanie wygrywają z dubbingiem i lektorem. Dzięki nim rozumiemy lepiej film i to z prostej przyczyny. Możemy się skupić, gdy je czytamy. A, gdy ich nie ma, stajemy się rozkojarzeni i trudniej nam połączyć pewne wydarzenia. Poza tym, możemy posłuchać innych języków, a to duża zaleta. Każda kwestia bohaterów brzmi naturalnie, dźwięk nie rozjeżdża się z obrazem. Ja generalnie oglądam filmy po angielsku z polskimi napisami i sprawia mi to dużą przyjemność, ponieważ uwielbiam angielski, a już szczególnie jego brzmienie. 

Więc ja zdecydowanie najbardziej lubię napisy. Jednak zawsze mamy możliwość wybrać, z jakim dźwiękiem oglądamy film. Zachęcam do komentowania, możecie też napisać do mnie na maila, którego znajdziecie w rubryce Kontakt (kliknąć na moje zdjęcie po prawej), aby wyrazić swoją opinię lub zaproponować temat, który chcielibyście zobaczyć na blogu :).

poniedziałek, 7 września 2015

Blog nie umarł!

Witam wszystkich :)
Chciałam napisać Wam tylko, że ten blog nadal działa. Wiem, że długo nic nie dodawałam, narobiłam sobie przez to dużych zaległości. Po prostu nie miałam weny, żeby pisać, każdy czasem tak ma przecież. Od teraz będę się starać regularnie wstawiać posty i już Was nie zaniedbywać ;).
Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnieliście przez wakacje :).

Czerwona królowa - recenzja

Tytuł: Czerwona królowa
Tytuł oryginalny: Red Queen
Autor: Victoria Aveyard
 Ilość stron: 488
Wydawnictwo: Moondrive
Gatunek: fantastyka, fantasy, science fiction

Czerwona królowa to książka jedyna w swoim rodzaju. Jest zupełnie inna niż wszystkie powieści, które czytałam. Pełna emocji, wątpliwości, zwrotów akcji a także przemyśleń głównej bohaterki, które sprawiają, że nie wiemy, komu zaufać.

Dla innych historia jak z bajki

W świecie Mare Barrow ludzie dzielą się ze względu na kolor krwi - na Czerwonych i Srebrnych. Pierwsi traktowani są jak tania siła robocza; służą w domach Srebrnych, wytwarzają dla nich przedmioty w fabrykach, a wielu z nich wysyła się na trwającą od ponad stu lat wojnę. Jednak Srebrni w ogóle nie doceniają luksusów, w jakich się pławią. Uważają się za lepszych dzięki posiadanym nadprzyrodzonym zdolnościom i po prostu sądzą, że takie bogactwa im się zwyczajnie należą. W pewnym momencie Czerwoni już nie wytrzymują braku szacunku ze strony arystokratów i zawiązuje się tajna organizacja zwana Szkarłatną Gwardią. Ma ona za zadanie położyć kres panowania Srebrnych.

Mare żyje jak zwyczajna Czerwona dziewczyna. Jednak gdy trafia na służbę do pałacu, odkrywa swoje nadprzyrodzone zdolności. Jej "pokaz" odbywa się na oczach wielu ważnych Srebrnych rodów, więc król Tyberiasz nie może jej w żaden sposób zlikwidować. Postanawia, że poślubi jego syna i w ten sposób będzie mógł cały czas mieć na nią oko. Mare nie cieszy się, że musi całkowicie zmienić tożsamość i zacząć swoje nowe życie. Wszyscy sądzą, że powinna się cieszyć, bo została wyróżniona, stanie się księżniczką, a wszystkie Srebrne dziewczęta jej tego zazdroszczą. Ale ona chodzi przygnębiona i smutna, bo odtąd będzie musiała wieść życie w kłamstwie.

Mare Barrow

To taka specyficzna postać. Mnie u tej bohaterki najbardziej rzuciło się w oczy, że nie jest bezstronna, chociaż bardzo się stara zrobić wrażenie, że działa dla dobra wszystkich. Ma rację, co do tego, że Czerwoni są źle traktowani i powinni mieć większe prawa. Bardzo przeżywa to, że wielu z nich umierało na wojnie, podczas gdy Srebrni obserwowali to z ukrycia. Czerwoni walczyli za nich, przez ich błędy i o ich luksusy. Mare pokazuje, jak bardzo ją to wszystko boli, a potem prawie bez mrugnięcia okiem pozwala na zamach na Srebrnych. Dopiero chwilę przed atakiem zastanawia się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Jednocześnie chce zadać cios władzy i nie zabijać żadnego arystokraty. Przekonuje się cały czas, że to wszystko dla dobra ogółu, wszystkich ludzi, dla większego dobra, ale wszyscy wiemy, że takie wymówki na ogół nie są wypowiadane przez dobrych bohaterów. 

Mare trochę gubi się we wszystkim, co robi. Gdy żyła w swojej wiosce, nie miała do czynienia z tak ważnymi sprawami jak te, które mają miejsce w pałacu. Próbuje trochę knuć, wymyślać intrygi i przechytrzyć wiele sprytniejszych od niej osób. Gdy już myśli, że ma nad wszystkimi przewagę, okazuje się, że to  o n a  była marionetką innych.

Trzeba się zaczytać

Na pewno Czerwona królowa to nie jest lekka książka. Jak dla mnie, nie należy ona także do powieści, które się pochłania. Jest bardzo ciekawa, ale zamiast ślepo ją czytać, warto zwrócić uwagę na przemyślenia Mare, bo dają dużo do myślenia (przepraszam za takie masło maślane, ale nie umiem tego inaczej ująć). Na pewno są osoby, które były w stanie przeczytać ją w jeden dzień, ale dla mnie to rodzaj książek, których nie czyta się łatwo. Dopiero szybciej mi poszło, jak zajrzałam na ostatnią stronę, bo zaszokowało mnie to, co tam zobaczyłam. Ale mimo wszystko nie róbcie tego, bo to był dla mnie ogromny spoiler ;). Zepsuł mi moment, kiedy czytelnik musi oderwać od powieści i powiedzieć na głos "co?!".

Na początku ta książka przypominała mi Igrzyska Śmierci, ale potem zauważyłam, że ona jest inna. Niektóre rzeczy kojarzą się z innymi popularnymi powieściami, ale tak naprawdę Victoria Aveyard dała nam coś świeżego i zupełnie nowego. Zachęcam do sięgnięcia po Czerwoną królową, nawet tylko po to, żeby zobaczyć, jak bardzo różni się ona od wszystkich książek. Na pewno nie pożałujecie!

wtorek, 1 września 2015

Pretty Little Liars. Kłamczuchy - recenzja

Tytuł: Pretty Little Liars. Kłamczuchy
Tytuł oryginalny: Pretty Little Liars
Autor: Sara Shepard
Ilość stron: 288
Wydawnictwo: Otwarte
Gatunek: literatura młodzieżowa

Jest to pierwsza część najdłuższej serii, za jaką kiedykolwiek się zabrałam. Nie miałam zielonego pojęcia, czego się spodziewać i powiem szczerze, że Sara Shepard pozytywnie mnie zaskoczyła. 

Alison

Wokół tej postaci toczą się (przynajmniej na pierwszy rzut oka) wszystkie wydarzenia. Bo pewnego lata dziewczyna, po kłótni z przyjaciółkami, znika. I razem ze sobą zabiera sekrety koleżanek. One wtedy mogą odetchnąć z ulgą, ale niestety nie na długo. Kilka lat po zaginięciu Ali zaczynają otrzymywać liściki, maile, SMS-y od A. Owa tajemnicza osoba zna wszystkie tajemnice nastolatek i zdaje się, że zamierza tę wiedzę parszywie wykorzystać.

W tej części wszystkie wydarzenia i wątki się dopiero rozkręcają, ale to nie znaczy, że jest nudna. Cały czas śledzimy losy czterech dziewczyn - Spencer, Hanny, Emily i Arii. Oznacza to, że mamy cztery historie rozgrywające się w tym samym czasie. W pewien sposób są połączone. Dziewczyny martwią się pojawieniem się A. i są na dobrej drodze, aby odnowić dawne kontakty, bo, niestety, po zniknięciu Alison ich przyjaźń się rozpadła. Ta dziewczyna była dla nich takim klejem - najbardziej lubiana przez wszystkie, z każdą miała dobry kontakt. Łączyła je. Zyskała nad nimi taką władzę, że zawsze dziewczyny robiły, co Ali chciała i bardzo liczyły się z jej zdaniem. Bały się jej postawić, bo czuły, że w pewien sposób jest od nich silniejsza.

Przez to, że Alison była tak ważną osobą w ich grupie, poznała wiele sekretów przyjaciółek. Nie zawsze jednak one chciałby, by ktokolwiek znał te tajemnice. Ali poznawała je "przez przypadek". Nie chcę ujawniać szczegółów, ale jak przeczytacie książkę, na pewno będziecie wiedzieli, co mam na myśli. Gdy pojawiły się liściki z groźbami podpisane przez A., pierwsze podejrzenie padło na Alison, bo tylko ona znała największe tajemnice koleżanek. Właściwie dziwię się, że aż tak długo dziewczynom zajęło domyślenie się tego, no ale dla czytelnika chyba wszystko wydaje się bardziej przejrzyste.

Jeszcze co do jej postaci - nie wiem, czy to, co robiła z dziewczynami, nazwałabym zastraszaniem, ale odnosiło taki sam skutek. Sprawiła, że dziewczyny nie wiedziały już, jak powinny się zachowywać. Cały czas się bały Alison, więc chciały ją udobruchać, ale często z marnym skutkiem.

Jak się to rozwinie?

Uważam, że książka jest mimo wszystko dość lekka - napisana prostym, młodzieżowym językiem, przyjemnie się ją czyta i przede wszystkim wciąga. Nie poleciłabym jej jednak osobom starszym, bo tutaj autorka stara się bardziej trafić do młodszych czytelników. Starszym mogłaby się nudzić, ale każdy ma inny gust, więc na pewno nie sprawdziłoby się to we wszystkich przypadkach.
Sara Shepard pokazuje nam, że zaufanie to niebezpieczna rzecz. Im bardziej komuś ufamy, tym bardziej bezbronni w stosunku do tej osoby jesteśmy. Powierzanie najskrytszych sekretów komuś, żeby na przykład zaimponować tej osobie, może mieć fatalne skutki, co doskonale widzimy w Kłamczuchach.

Ta powieść podchodzi mi trochę pod kryminały, a to jedyny gatunek, który umiem po prostu pochłonąć. Co prawda, nie czytam ich często, bo jest wiele innych, ciekawych pozycji, ale kocham w nich tę tajemnicę, którą poznajemy dopiero na ostatnich stronicach. Znalazłam kiedyś informację, że PLL zalicza się do thrillerów, ale nie umiem tego potwierdzić, bo rzadko spotykam takie książki.

Podsumowując, ja jestem wręcz zachwycona. Książka jest bardzo wciągająca, przyjemnie się ją czyta. Na pierwszy rzut oka wydaje się lekka i radosna, ale porusza wiele problemów, z którymi borykają się ludzie. Jeszcze kojarzy mi się z latem, ciepłem i wakacjami, więc spieszcie się, żeby ją przeczytać!
© Agata | WS.